Echo moich ciężkich kroków świdrowało zaległą w kątach
szkolnych korytarzy ciszę, raniąc uszy kilku siedzących na niskich
parapetach uczniów, kiedy biegłem, dysząc, z otwartym plecakiem
niedbale przewieszonym przez prawe ramię, a zgryzione ołówki i
długopisy upadały na ziemię, razem z paroma zeszytami i resztą
zawartości piórnika, których odgłos upadania o zimną posadzkę
zagłuszało rozszalałe tętno krwi, nieustannie krążącej w moich
żyłach, napędzanej przez bicie drżącego serca.
Silnym pchnięciem dłoni otworzyłem drzwi łazienki i wpadłem do
pomieszczenia z imieniem młodszego, ciemnowłosego chłopca na
ustach, z wymalowaną na twarzy troską i cieniem przerażenia, które
niczym śmiertelna trucizna zagnieździło się w moim organizmie,
sparaliżowanym niewypowiedzianymi na głos obawami i ostatnimi
resztkami nadziei na upragniony cud.
– Taeminnie? – wykrztusiłem, a otwarty plecak z cichym hukiem
wylądował na zbrązowiałych z brudu płytkach. – Taeminnie,
słyszysz mnie?
Nie usłyszałem odpowiedzi, do uszu wlewało mi się nieznośnie
rytmiczne uderzanie kropel wody o białą umywalkę, szum silników
samochodów i stukot kobiecych obcasów, ze źródłem gdzieś daleko
za mną. Przełknąłem ślinę, kiedy szczęknięcie zamka w
drzwiach kabiny wyrwało mnie z zamyślenia, uratowało przed
powodzią chaotycznych myśli i czarnych scenariuszy, chociaż nie
wydawałem się być do końca przekonany, że dźwięk, który
właśnie zabrudził ciszę, mogłem uznać za dobry, pomyślny znak.
Bez chwili wahania otworzyłem zielonkawe drzwi, a moim oczom ukazał
się trzęsący się, skulony chłopiec, z niemożliwym do zniesienia
odorem żelaza barwiącym zgromadzone wokół niego powietrze, co
sprawiło, że wydałem z siebie desperackie westchnienie rozpaczy. W
ciągu kilku krótkich sekund usłyszałem, zobaczyłem i poczułem
siłę walącego się świata na własnych ramionach, a łaskoczący,
szary kurz wypełnił mi nozdrza, przesiąknięty zapachem spalenizny
i rozkładu, krwi i brudu.
– T-Taemin?
Wspomniany imieniem zacisnął drobne, śliskie dłonie na materiale
mojej koszulki, przez co momentalnie poczułem wykwitającą na
ciuchu, ciepłą plamę i dopiero po dłuższej chwili odważyłem
się uchylić zamknięte w przerażeniu powieki, by dostrzec ciemne,
ciągnące się w nieskończoność smugi krwi na drzwiach kabiny i
zaschnięte na twarzy młodszego czerwone krople oraz zamknąć w
uścisku palców otwartą, rozszarpaną skórę nadgarstków,
płaczącą strumieniem bordowych, lśniących łez.
– C-Czy możemy... czy możemy iść do domu? – usłyszałem,
zanim zalała mnie ciemność, zanim z moich warg ześlizgnął się
niemy, bezsilny szloch, ostatnia rzecz, którą zapamiętałem.
[360]
a/n: tak, zdecydowałam się zwiększyć limit i właśnie przy takim zamierzam zostać, 300 słów to niestety za mało w niektórych przypadkach, a usuwanie połowy tekstu nie ma za bardzo sensu... anyways, postanowiłam przerwać kolorową tęczę, więc oto angst, który chyba nie wyszedł, sama nie wiem, mam mieszane uczucia ;__;
Krwawy angst idealny z rana na otrzeźwienie, hm? *wmawia sobie, że nie boli ją serce*
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że musiałaś zwiększyć limit >.< niektórych sytuacji czy obrazów po prostu nie da się zamknąć w tak niewielu słowach. I tak podziwiam, bo najkrótsze co napisałam miało chyba z 600 słów, więc nawet nie wiem jak to jest walczyć z doborem słów nie tylko pięknych, ale też maksymalnie treściwych.
Hm, cóż mogę napisać? Może to, co najbardziej zajmuje mi teraz myśli, czyli fakt, że tak krótkie formy wypowiedzi, choć nie dają nam zbyt wiele treści, to niejednokrotnie zmuszają do myślenia, do ruszenia własną wyobraźnią, a nie tylko korzystania z wyobraźni autora (ja wiem, że Ty to wszystko wiesz, ale co tam xD). Czytelnik widzi fragment życia, ułamek myśli i obrazów, i zaczyna się zastanawiać - co doprowadziło bohaterów do takiej sytacji i jak potoczyła się ich dalsza historia? Piszę to wszystko akurat przy tym angście, bo tutaj wybitnie wyraźnie to czuję. Ten chaos w głowie, te miliony perspektyw, tysiące tragicznych zdarzeń, a wszystkie finalizujące się w tym zamkniętym w kilkuset słowach obrazie. Bardzo podobał mi się opis gonionego strachem Minho, bo dużo w nim tła, dużo otoczenia, dźwięków świata, a to wszystko jest tak szalenie nieistotne wobec tragedii przeżywanej przez bohatera. Taemin... ugh, nie... *rozkleja się* wae mi to robisz ;~~; nie wiem, co mam o nim napisać, prócz tego, że boli mnie serce ;;;;
"(...) zamknąć w uścisku palców otwartą, rozszarpaną skórę nadgarstków, płaczącą strumieniem bordowych, lśniących łez." - to, to chyba mój ulubiony fragment.
No i ostatnie wypowiedziane słowa tylko potęgują dramatyzm, bo tyle w nich naiwności, infantylności, niewinności i brzmią tak cholernie złowieszczo help ;;;;;;
Tyle, dziękuję za uwagę >.<
Ps. serio napiszesz mpregową wersję dziewiątki? xDDDDDD