Zachodni wiatr, który łaskotał lekko zaróżowione policzki
otulonego wzorzystym, długim szalikiem chłopca, składając na nich
ciepłe, motyle pocałunki, miłe wspomnienie swojego suchego oddechu
wplótł pomiędzy natchnione leniwą, ożywczą bryzą kosmyki jego
orzechowych włosów, tańcząc w nich do wygrywanej przez skapujące
na brudną kostkę ostatnie krople deszczu melodii. Otoczone białym
puchem chmur słońce jakby od niechcenia muskało wyludniony peron
delikatnymi opuszkami swoich smukłych palców, barwiąc zastygłe w
bezruchu powietrze radosnymi odcieniami złota, żółci i
pomarańczy.
Ostrożnie przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą, wzdychając
w miękki, pachnący lawendą materiał, kiedy zawieszony na
rozkładzie jazdy zegar wybił godzinę dziewiątą. Z zarysowanym na
twarzy konturem uśmiechu wychylił się za narysowaną na kostce
czerwoną linię, spoglądając na ciągnące się w oddali tory; nie
mógł uwierzyć, że od upragnionego spotkania ze starszym, nigdy
niezapomnianym ukochanym dzieliły go już tylko pojedyncze minuty,
które bez problemu mógł policzyć na palcach jednej ręki.
Potem będą mogli razem, ramię w ramię, opuścić zapomniany
przez świat peron i zostawić za sobą wszystkie złe wspomnienia;
będą mogli pójść dalej. Obiecali
sobie, że będą czekać, jeden na drugiego, żegnając się przy
akompaniamencie szpitalnych urządzeń, a przysięgę przypieczętował
szelest zielonych, lekarskich fartuchów i białe promienie
rentgenowskiej lampy.
Twarz chłopca rozjaśniła się, kiedy ciężka lokomotywa wtoczyła
się na stację, dysząc i sapiąc nierównomiernie, zmęczona po
wyczerpującym biegu przez rozległe pola i lasy. Niemal natychmiast
zagryzł dolną wargę, zamykając ją w uścisku białych, ostrych
zębów i wstrzymał oddech, chłonąc widok otwierających się
wagonów, z których po kilku dłuższych chwilach zaczęli wysypywać
się ludzie. Odwrócił wzrok, nie mogąc znieść widoku zagubionych
twarzy i wykrzywionych w grymasie przerażenia ust małych dzieci,
stawiających na peronie niepewne, pierwsze kroki.
Jednak kiedy jego rozbiegane oczy natrafiły na znajomą sobie
sylwetkę, powoli wyłaniającą się z brązowego wagonu, ukryte pod
kruchą klatką piersiową serce zdało się zatrzymać, a mięśnie
obrócić w pył.
Nareszcie – przeszło mu
przez głowę – hyung, nareszcie jesteś.
Nie zważając na protesty
bladych podróżnych rzucił się biegiem w kierunku starszego
chłopaka, z gorącymi strumieniami łez spływającymi po pełnych
policzkach, które żłobiły na powierzchni zaróżowionej skóry
głębokie doliny. Zatrzymał się jednak wpół kroku, wpadając na
starszą, chodzącą o lasce kobietę w słomianym, dziurawym
kapeluszu, kiedy jego spojrzenie zarejestrowało coś, co
potwierdziło jego najgorsze, nigdy niewypowiedziane na głos obawy:
młodą dziewczynę w beżowym, długim płaszczu, idącą na
spotkanie starszemu.
– Nie – wykrztusił,
zachłystując się powietrzem, które nie odnalazło drogi do
ściśniętych cierpieniem i niedowierzaniem płuc. – Nie, nie,
nie.
Rozpacz, która popłynęła prześwitującymi przez bladą skórę
żyłami, zatruła zgniecione imadłem rzeczywistości serce, kiedy
poczuł cały czarno-biały świat wspomnień walący mu się na
głowę oraz nieznośną, niedającą o sobie zapomnieć pustkę,
powoli obezwładniającą całe jego ciało.
Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował jego oślepiony bólem
umysł, okazało się być silne zderzenie drżących kolan z zimną
kostką peronu.
A kilka kroków dalej istniała już tylko ciemność.
[463]
a/n: wiem, znowu ponad limit, ale nie mogłam się powstrzymać, błagam o wybaczenie ;c następnym razem postaram się powstrzymać od takich rozległych opisów... mam nadzieję, że chociaż jedna osoba zrozumie, o co tu chodzi, bo inaczej się załamię, to drabble jest okropnie pokręcone ;;;;; poza tym, muszę pisać więcej angstów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz