4 czerwca 2015

jedenaście

Zachodni wiatr, który łaskotał lekko zaróżowione policzki otulonego wzorzystym, długim szalikiem chłopca, składając na nich ciepłe, motyle pocałunki, miłe wspomnienie swojego suchego oddechu wplótł pomiędzy natchnione leniwą, ożywczą bryzą kosmyki jego orzechowych włosów, tańcząc w nich do wygrywanej przez skapujące na brudną kostkę ostatnie krople deszczu melodii. Otoczone białym puchem chmur słońce jakby od niechcenia muskało wyludniony peron delikatnymi opuszkami swoich smukłych palców, barwiąc zastygłe w bezruchu powietrze radosnymi odcieniami złota, żółci i pomarańczy.

Ostrożnie przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą, wzdychając w miękki, pachnący lawendą materiał, kiedy zawieszony na rozkładzie jazdy zegar wybił godzinę dziewiątą. Z zarysowanym na twarzy konturem uśmiechu wychylił się za narysowaną na kostce czerwoną linię, spoglądając na ciągnące się w oddali tory; nie mógł uwierzyć, że od upragnionego spotkania ze starszym, nigdy niezapomnianym ukochanym dzieliły go już tylko pojedyncze minuty, które bez problemu mógł policzyć na palcach jednej ręki.

Potem będą mogli razem, ramię w ramię, opuścić zapomniany przez świat peron i zostawić za sobą wszystkie złe wspomnienia; będą mogli pójść dalej. Obiecali sobie, że będą czekać, jeden na drugiego, żegnając się przy akompaniamencie szpitalnych urządzeń, a przysięgę przypieczętował szelest zielonych, lekarskich fartuchów i białe promienie rentgenowskiej lampy.

Twarz chłopca rozjaśniła się, kiedy ciężka lokomotywa wtoczyła się na stację, dysząc i sapiąc nierównomiernie, zmęczona po wyczerpującym biegu przez rozległe pola i lasy. Niemal natychmiast zagryzł dolną wargę, zamykając ją w uścisku białych, ostrych zębów i wstrzymał oddech, chłonąc widok otwierających się wagonów, z których po kilku dłuższych chwilach zaczęli wysypywać się ludzie. Odwrócił wzrok, nie mogąc znieść widoku zagubionych twarzy i wykrzywionych w grymasie przerażenia ust małych dzieci, stawiających na peronie niepewne, pierwsze kroki.

Jednak kiedy jego rozbiegane oczy natrafiły na znajomą sobie sylwetkę, powoli wyłaniającą się z brązowego wagonu, ukryte pod kruchą klatką piersiową serce zdało się zatrzymać, a mięśnie obrócić w pył.

Nareszcie – przeszło mu przez głowę – hyung, nareszcie jesteś.

Nie zważając na protesty bladych podróżnych rzucił się biegiem w kierunku starszego chłopaka, z gorącymi strumieniami łez spływającymi po pełnych policzkach, które żłobiły na powierzchni zaróżowionej skóry głębokie doliny. Zatrzymał się jednak wpół kroku, wpadając na starszą, chodzącą o lasce kobietę w słomianym, dziurawym kapeluszu, kiedy jego spojrzenie zarejestrowało coś, co potwierdziło jego najgorsze, nigdy niewypowiedziane na głos obawy: młodą dziewczynę w beżowym, długim płaszczu, idącą na spotkanie starszemu.

– Nie – wykrztusił, zachłystując się powietrzem, które nie odnalazło drogi do ściśniętych cierpieniem i niedowierzaniem płuc. – Nie, nie, nie.

Rozpacz, która popłynęła prześwitującymi przez bladą skórę żyłami, zatruła zgniecione imadłem rzeczywistości serce, kiedy poczuł cały czarno-biały świat wspomnień walący mu się na głowę oraz nieznośną, niedającą o sobie zapomnieć pustkę, powoli obezwładniającą całe jego ciało.

Ostatnią rzeczą, jaką zarejestrował jego oślepiony bólem umysł, okazało się być silne zderzenie drżących kolan z zimną kostką peronu.

A kilka kroków dalej istniała już tylko ciemność.

[463] 

a/n: wiem, znowu ponad limit, ale nie mogłam się powstrzymać, błagam o wybaczenie ;c następnym razem postaram się powstrzymać od takich rozległych opisów... mam nadzieję, że chociaż jedna osoba zrozumie, o co tu chodzi, bo inaczej się załamię, to drabble jest okropnie pokręcone ;;;;; poza tym, muszę pisać więcej angstów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz