Niebo płakało.
Skulony, niezdrowo chudy i długowłosy chłopiec, około
siedemnastoletni, przeciskał się w pachnącym deszczem oceanie
ludzi, popychany przez obce sobie twarze brnąc do przodu i ze
wzrokiem zakotwiczonym w przyozdobionym kałużami chodniku gubiąc
się w sieci chaotycznych myśli. Przesiąknięty wodą płaszczyk,
zwykle ledwie odczuwalny, kiedy spoczywał na ramionach, teraz
wydawał się ważyć dobre parę ton.
Nagle zaatakowały go intensywne, męskie perfumy,
gorzkoczekoladowe, z domieszką róży na granicy niemożliwego do
opisania słowami bukietu. Zachłysnął się powietrzem, które
zgubiło drogę do muśniętych wilgocią deszczu płuc i odwrócił
głowę, a obraz przed oczami zamglił się, zasłoniła go mleczna
mgła, zasłoniły go wspomnienia, stanowiąc barierę nie do
przebycia; czarno-białe, stare klisze, pokryte szarym kurzem i
zniszczone upływem czasu, powyginane na rogach.
Otrząsnął się z szoku i rzucił biegiem w stronę chłopaka, z
gardłem ściśniętym uwięzionymi w nim słowami, które błagały
o wyzwolenie z więzów zdrowego rozsądku i chociażby trzy chwile
swobody. Zamrugał nerwowo, walcząc z łzami.
– H-Hyung! – głośne zawołanie wydobyło się z głębi jego
gardła, kiedy dostrzegł szerokie, silne plecy ciemnowłosego na
niedalekim skrzyżowaniu, wmieszane w bezuczuciową, bezmyślną masę
ludzką, zamknięte w sidłach przechodniów. – CHOI MINHO!
Wspomniany imieniem dotarł na drugą stronę ulicy i odwrócił, a
cień przerażenia zatańczył mu w brązowych, okrągłych oczach,
kiedy spostrzegł młodszego chłopca wbiegającego na ruchliwą
ulicę dokładnie przed maskę czarnego niczym smoła samochodu
terenowego.
– Taemin – wydusił, a dawno niewypowiadane imię zatańczyło
mu w krtani, łaskocząc. – TAEMIN, SAMOCHÓD!
Ciało chłopca niczym w spowolnionym tempie uniosło się do góry,
a boleśnie głośny klakson auta prześwidrował arkusze
zawieszonego nad asfaltem powietrza, które wydało się zatrzymać w
dotychczas nieprzerywanym tańcu atomów. Pisk hamulców wypełnił
pęknięcia na chodniku i wolne przestrzenie pomiędzy kosmykami
włosów wyrzuconego w kierunku chmur długowłosego, a kiedy w końcu
rozbił się o zimną, mokrą ulicę, tysiące kropel wody wzbiło
się ku brudnemu błękitowi.
Niebo płakało.
[303]
a/n: umieram, bo PHOTOCARD Z TAEMINEM i jakim cudem to już 30...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz