23 czerwca 2015

trzydzieści

Niebo płakało.

Skulony, niezdrowo chudy i długowłosy chłopiec, około siedemnastoletni, przeciskał się w pachnącym deszczem oceanie ludzi, popychany przez obce sobie twarze brnąc do przodu i ze wzrokiem zakotwiczonym w przyozdobionym kałużami chodniku gubiąc się w sieci chaotycznych myśli. Przesiąknięty wodą płaszczyk, zwykle ledwie odczuwalny, kiedy spoczywał na ramionach, teraz wydawał się ważyć dobre parę ton.

Nagle zaatakowały go intensywne, męskie perfumy, gorzkoczekoladowe, z domieszką róży na granicy niemożliwego do opisania słowami bukietu. Zachłysnął się powietrzem, które zgubiło drogę do muśniętych wilgocią deszczu płuc i odwrócił głowę, a obraz przed oczami zamglił się, zasłoniła go mleczna mgła, zasłoniły go wspomnienia, stanowiąc barierę nie do przebycia; czarno-białe, stare klisze, pokryte szarym kurzem i zniszczone upływem czasu, powyginane na rogach.

Otrząsnął się z szoku i rzucił biegiem w stronę chłopaka, z gardłem ściśniętym uwięzionymi w nim słowami, które błagały o wyzwolenie z więzów zdrowego rozsądku i chociażby trzy chwile swobody. Zamrugał nerwowo, walcząc z łzami.

– H-Hyung! – głośne zawołanie wydobyło się z głębi jego gardła, kiedy dostrzegł szerokie, silne plecy ciemnowłosego na niedalekim skrzyżowaniu, wmieszane w bezuczuciową, bezmyślną masę ludzką, zamknięte w sidłach przechodniów. – CHOI MINHO!

Wspomniany imieniem dotarł na drugą stronę ulicy i odwrócił, a cień przerażenia zatańczył mu w brązowych, okrągłych oczach, kiedy spostrzegł młodszego chłopca wbiegającego na ruchliwą ulicę dokładnie przed maskę czarnego niczym smoła samochodu terenowego.

– Taemin – wydusił, a dawno niewypowiadane imię zatańczyło mu w krtani, łaskocząc. – TAEMIN, SAMOCHÓD!

Ciało chłopca niczym w spowolnionym tempie uniosło się do góry, a boleśnie głośny klakson auta prześwidrował arkusze zawieszonego nad asfaltem powietrza, które wydało się zatrzymać w dotychczas nieprzerywanym tańcu atomów. Pisk hamulców wypełnił pęknięcia na chodniku i wolne przestrzenie pomiędzy kosmykami włosów wyrzuconego w kierunku chmur długowłosego, a kiedy w końcu rozbił się o zimną, mokrą ulicę, tysiące kropel wody wzbiło się ku brudnemu błękitowi.

Niebo płakało.

[303] 

a/n: umieram, bo PHOTOCARD Z TAEMINEM i jakim cudem to już 30...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz