24 czerwca 2015

trzydzieści jeden

Pomieszczenie, w którym się znalazł, przesiąknięte było nieznośnym smrodem wilgoci i rozkładu, na brudnobiałych, obdartych prawie w całości z farby ścianach rysowały się mokre, ciemne plamy, a z sufitu sypał się, zdobiąc kosmyki jego włosów, szary proszek. Wzdrygnął się, kiedy poczuł kurz osiadły na swoich nagich, nieprzykrytych materiałem koszulki ramionach i rzęsach oraz brwiach, gdzie drażnił nieustannie. Ostra, szorstka lina, gruba na parę centymetrów, oplatała go niczym masywny wąż boa, utrudniając oddychanie, a ciągnące się pod splotami sznura żyły, zmiażdżone uciskiem, z oporem transportowały krew do dłoni i nóg.

Rozbieganym wzrokiem wędrował po pomieszczeniu i stwierdził, że oprócz zimnego, metalowego krzesła, na którym siedział, znajdowały się tu tylko stare, przeżarte rdzą rury, ociekające wodą i pokryte dziwnym, zielonkawym nalotem. Zwisająca z sufitu żarówka migotała złośliwie.

Przerażenie ścisnęło mu gardło, kiedy poczuł szczęknięcie przeładowywanego pistoletu muskające jego uszy.

Zagryzł wargę, chcąc powstrzymać jej niekontrolowane drżenie, a kiedy ciemna, wychudła, chłopięca sylwetka przysłoniła mu widok, z głębi jego gardła wydostało się graniczące z jękiem westchnięcie ulgi.

– Taemin? Taemin, c-co się stało? – wykrztusił, kiedy wspomniany imieniem pochylił się nad jego twarzą, chwytając ją w obie dłonie i kciukami rozcierając rzeźbiące na policzkach szczeliny łzy.

Chłopiec sięgnął za siebie, z kieszeni spodni wyciągając smoliście czarny, mały pistolet, który zabłysnął złowrogo w rzucanym przez żarówkę brudnym świetle.

– Wiesz, że cię kocham? – zapytał powoli, a tańczące mu w oczach szaleństwo przyspieszyło tempo swoich kroków. – Nigdy o tym nie zapomnisz, prawda?

Kilka krótkich milisekund potem pełne, poziomkowe usta chłopca spoczęły na tych jego, łącząc ich wargi w powolnym, głębokim pocałunku, który smakował chłodem żelaza i gorzką wilgocią; łącząc w ostatnim, niemym pożegnaniu gorących języków.

Poczuł twardą lufę pistoletu na skroni i zadrżał, pozwalając łzom spłynąć po nosie i rozbić się o zniszczoną, drewnianą podłogę w harmonii z paraliżującym hukiem wystrzału, który prześwidrował powietrze.

[301] 

a/n: dziwne to tak trochę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz