Nieobecnym wzrokiem wędrowałem po rozgrzanej promieniami
zachodzącego słońca płycie lotniska, nie zwracając uwagi na
wykonujące dziwne piruety białe, uskrzydlone maszyny, niektóre z
nich niewątpliwie szykujące się do startu. Skrzyżowane na piersi
ramiona drżały mi lekko, ale tylko przez kilka krótkich,
pierwszych minut, kiedy umięśniona, potężna sylwetka jednego z
samolotów dotarła na odległy pas startowy, niczym przyczajony,
ukryty pomiędzy zielonymi krzakami kot szykując się do poderwania
z ziemi. Z zaciśniętymi zębami obserwowałem pozbawione gracji
ruchy, które wykonywał, dzierżąc bolesną świadomość, że do
ponownego spotkania z siedzącym w środku maszyny chłopcem właśnie
zaczęły dzielić mnie długie trzy miesiące.
Zagryzłem wargę, choćby na krok nie odstępując rozciągającego
się z panoramicznego okna widoku. Nie chciałem wracać do domu,
który przywitać mógł mnie jedynie nieznośną pustką i chłodem
przez najbliższe bardzo długo.
Nienawidzę rozstań,
stwierdziłem po raz enty, z ukrytą na końcu świadomości myślą,
że za każdym razem musiało to brzmieć tak samo żałośnie.
Westchnąłem, widząc, że samolot zaczyna pędzić po pasie
startowym, rozrywając swoim ostrym dziobem arkusze powietrza stojące
mu na przeszkodzie. Po kilku ciągnących się w nieskończoność
sekundach oderwał się od ziemi, wznosząc w nieopisany żadną
miarą błękit, zabierając ze sobą tak drogą mi osobę. Siłą
woli walczyłem z chęcią wybiegnięcia na zewnątrz i ściągnięcia
maszyny z powrotem na ziemię własnymi dłońmi.
Przez długi czas samolot nie znikał z pola mojego widzenia, jego
mała, ledwie dostrzegalna na niebie sylwetka pozostawiała za sobą
biały, długi ogon, który obserwowałem ze ściśniętym
podkradającą się pustką sercem.
Odwróciłem się na pięcie, mrucząc pod nosem niezrozumiałe
nawet dla mnie słowa głębokiej dezaprobaty. Szybkim krokiem
skierowałem się do dużych, znajdujących się na drugim końcu
hali drzwi, z oczami pełnymi wspomnień niedawnego pożegnania.
Wzdrygnąłem się w próbie odzyskania wyrazistości obrazu.
– Minho!
– Taemin?! – wydobyło się z mojego gardła, kiedy dostrzegłem
pędzącego w moją stronę długowłosego chłopca, z walizką w
jednej ręce i torbą w drugiej. – T-Twój samolot...
– Odleciał, tak, wiem – przerwał mi spokojnie. – Czy ty
naprawdę myślałeś, że wytrzymam bez ciebie te trzy miesiące?
[330]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz