– HYUNG! HYUNG, WYGRALIŚMY!
Chłopięce, radosne nawoływanie
z trzaskiem eksplodowało w moich uszach i zamrugałem,
zdezorientowany oraz całkowicie na nie nieprzygotowany, a wzrok
rozbiłem o roziskrzone, czekoladowe tęczówki, otoczone rzęsami
niczym cierniową koroną, które zaczęły się do mnie zbliżać,
aż stały się wszystkim, co mogłem dostrzec i z chciwością
zamienione w ruinę, wchłaniane wszystkimi zmysłami otoczenie
odeszło w nieistnienie, błogie i ciche, bowiem zniszczone zostało
młodym oraz żywym siedemnastolatkiem, z malinowym uśmiechem i
zaróżowionym, zmarszczonym ze zmęczenia nosem w momencie
zaatakowania mnie swoim roześmianym, dziecięcym urokiem, ciepłem,
emanującym z ciasno zaciśniętych na moim karku ramion i smukłych
ud, których delikatne pocałunki, składane mi na biodrach, niczym
nieśmiałe, kilkuchwilowe muśnięcia motylich skrzydełek ożywiały
uśpione w skórze łaskotki, budząc również uśmiech na moich
ustach oraz barwiąc wszystkie kłębiące mi się w świadomości
słowa odcieniami roztopionego w oczach chłopca słonecznego
strumienia, kiedy wirowaliśmy, razem, zagubieni w chaotycznym, nowo
poznanym tańcu – tangu dwóch serc – i ze zdziwieniem
stwierdziłem, że nie było ani mnie,
ani jego, bowiem
indywidualizm nie miał tu prawa istnieć, nie miał tu znaczenia, za
to byliśmy my,
oczarowani melodią zmieszanych ze sobą oddechów i roziskrzonych
spojrzeń, zapomniawszy o świecie ciesząc się drżącą, niepewną
bliskością, źródłem rumieńców i śmiechu, za nic robiąc sobie
morze bezimiennych widzów i natarczywość obecnych tu, śledzących
wszystkie nasze ruchy kamer, które... które nie wydawały się być
ważne w odróżnieniu od delikatnych, pachnących truskawkowym
szamponem włosów chłopca, ze śmiechem łaskoczących mi czubek
nosa – w ich kosmykach, zniszczonych i suchych, schował się
wówczas strach i zawstydzenie i sądzę, że właśnie to stanowiło
niezaprzeczalną przyczynę naszego zachowania, beztroskiego i
odważnego w nieodpowiedzialności – a w dwie chwile potem coś
ciepłego musnęło mi usta, zostawiło na nich niewidoczną gołym
okiem bliznę, ciepłe, niesamowicie miękkie wargi młodszego
znalazły się na tych moich i na kilka krótkich milisekund
zatraciliśmy się w sobie, z zarysowanym w oczach szokiem
zachłysnęliśmy się uwięzionymi w nas słowami, ale nie tylko,
bowiem za rozpaloną skórą skrywało się błaganie o
nieprzerywanie tego czynu, błaganie o więcej, choć nie mogło ono
zostać wysłuchane, nie wówczas ani nie w przyszłości, umarło w
momencie wysunięcia się pleców młodszego z objęć moich ramion,
rozproszyło się razem z ciepłem siedemnastoletniego ciała i
pozostawiło po sobie milion obietnic, które wiedziałem, że
musiały zostać złamane, skazane na margines naszych świadomości,
ale chociaż znałem prawdę, znałem zapisaną mi w kontrakcie
samotność, miałem cichą, nieśmiałą nadzieję, że...
… że być może takie właśnie
było tango naszych serc.
[402]
a/n: ok, to mnie zmęczyło, pierwszy raz napisałam coś takiego to tak bardzo omg i szczerze mówiąc nie wiem, czy ma sens, ale... anyways, zainspirował mnie ten przecudowny koala hug i musiało znaleźć się tu coś o nim <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz