30 czerwca 2015

trzydzieści siedem

Schowałem zmarznięte dłonie do przepastnych kieszeni bluzy, w miarę możliwości kuląc się w sobie, by zatrzymać ostatnie resztki ciepła, które wydawało się mnie opuszczać wraz z mozolnym upływem czasu. Deszcz bębnił w okna, a duże, okrągłe krople wody ścigały się ze sobą radośnie, mimo pochmurnego nieba ciesząc oczy obecnych w klasie uczniów. Swawolne, pozbawione trosk, z niespotykaną uwagą przysłuchiwały się podawanym na ucho sekretom i monotonnemu głosowi nauczyciela, na którym sam nie skupiałem się dostatecznie dobrze, by chociażby rozróżnić poszczególne słowa.

Siedzący obok mnie chłopiec nieznacznie zsunął się z krzesła, ze zmarszczonymi brwiami walcząc z zimnem ranka i obecną na ramionach gęsią skórką. Kątem oka spostrzegłem, że nie miał ze sobą ani kurtki, ani chociażby bluzy, ubrany tylko w cienką, białą koszulkę i czarne, troszeczkę ciasne spodnie zaciskał zęby, by powstrzymać ich nieustanne szczękanie i ze zdziwieniem doszedłem do wniosku, że mimo chłodu wydawał się bezproblemowo skupiać na omawianym przez białowłosego staruszka temacie.

Nie znaliśmy się za dobrze i nieco obce było dla mnie imię chłopca, chociaż zakładałem, że brzmiało zbliżenie do „Taesun” albo „Taehwan”... lub „Taekwoon”. Poczułem ukłucie sumienia, kiedy uświadomiłem sobie, że mimo iż nauczyciele bardzo często usadawiali nas razem w ławce, nie zamieniłem z nim ani słowa.

Poruszyłem się niezręcznie, przenosząc uważny wzrok na chłopca, którego twarz niczym firana oddzielała ode mnie długa, rdzawa grzywka, a zebrane w chaotyczny kucyk włosy spoczywały na tyle szyi. Bez problemu dostrzegłem delikatnie zaróżowione, pełne usta i blade z zimna policzki, lecz oczy cały czas pozostawały dla mnie sekretem. Z0auważyłem, że spomiędzy rozchylonych warg wydobywa się ciche westchnięcie dezaprobaty i zanim zdążyłem się odwrócić, ciszę wokół nas zabarwił na tęczowe kolory jego nieśmiały głos, sprawiając, że nagle przestało być mi tak zimno, a on sam zarumienił się delikatnie:

– Czy m-mógłbym... czy mógłbym pożyczyć bluzę? 

Podniósł na mnie wzrok, dzięki czemu zauważyłem rozlaną w jego tęczówkach ciepłą, lśniącą czekoladę, tańczącą na granicy czystego brązu. Odchrząknąłem niezręcznie i odwróciłem intensywne spojrzenie, ale bez wahania ściągnąłem z siebie wspomniany ciuch i wcisnąłem mu go w trzęsące się dłonie. Podziękował ledwie słyszalnie ze spuszczoną głową, kiedy w milczeniu nachyliłem się nad nim i poprawiłem ułożenie kaptura na drobnych plecach, a słodki zapach, który wokół siebie roztaczał, obudził w moim brzuchu dziwne łaskotki.

– Nie ma za co – wymruczałem.

[375]

a/n: czy ktoś tu w ogóle jeszcze jest?

29 czerwca 2015

trzydzieści sześć

Rozstawione przed budynkiem szkoły ławki uginały się pod ciężarem wielu uczniów, którzy, pozwoliwszy sobie na chwilę odpoczynku, energicznie walczyli o dostęp do chociażby kilku centymetrów kwadratowych zbawczego cienia mogącego uchronić ich ciała przed okropnym, bezlitosnym skwarem południa, a słońce przygrzewało tak mocno, że chmury, będące zwykle nieodłącznym fragmentem letniego nieba, uciekły do swoich kryjówek.

Pod zniszczonym kasztanem z cichym westchnięciem usadowił się wysoki, ciemnowłosy chłopak, z muśniętą opalenizną skórą, ani na chwilę nie odwracając wzroku od sylwetki drugiego, młodszego, którego włosy, kruczoczarne, zdawała się otaczać złocista aureola stworzona ze słonecznych, garnących się do niego promieni. Cienka koszulka bez rękawów odsłaniała niespotykanie bladą, obcałowywaną przez skwar skórę, a przede wszystkim skrzyżowane na piersi oraz oparte na ławce ramiona, kiedy pochylony do przodu i delikatnie zgięty w pół żywo dyskutował o czymś z siedzącą przed nim dziewczyną, tyłem odwrócony do starszego.

Cóż... nieprzyzwoicie ładnym tyłem.

Nasz miłośnik rosnących na terenie szkoły drzew – Choi Minho – potrząsnął głową w geście zniesmaczenia, krzywiąc się nieznacznie, niezadowolony z kierunku, w którym niczym rwący strumień pędziły jego myśli i przełknął ślinę, lecz, nieszczęśliwie, nie mógł się zdobyć na odwrócenie wzroku od oddalonego o kilkanaście kroków chłopca. 

Zagryzł wargę, mimowolnie całą uwagę poświęcając smukłym nogom młodszego.

Z obecnym w oczach zachwytem, nieco niechętnie, doszedł do wniosku, że przedstawiały się one całkiem perfekcyjnie niesamowicie pięknie idealnie seksownie normalnie; delikatnie wyrzeźbione mięśnie łydek kusiły wyrazistością kontur, a zwieńczenie silnych, chociaż cały czas troszkę dziecięcych w swoich rysach ud stanowiły dwa zdecydowanie zgrabne zmysłowe przeciętne pośladki, na których widok starszemu niespodziewane zaschło w ustach.

– Minho, tak?

Wspomniany imieniem z zaskoczeniem zauważył, że rzucany mu na twarz ciemny cień należał do czarnowłosego, obserwowanego dotąd z dystansu chłopca. Przełknął ślinę, lecz dochodząc do wniosku, że dziwna suchość nie ma w zamiarze ustąpić, zaczął modlić się cicho w duchu, by młodszemu wystarczyło skinienie głowy na potwierdzenie wypowiedzianych słów.

Obiekt westchnień starszego niespodziewanie uśmiechnął się szeroko, ale wyraźnie złośliwie i zanim ciemnowłosy miał szansę zastanowić się, dlaczego robi to właśnie w ten sposób, chłopiec znowu się odezwał, ze wzrokiem skierowanym na widocznie nabrzmiałe krocze siedzącego na ziemi:

– Cóż – zaczął słodko – nie masz nic przeciwko, bym uznał to za komplement, prawda?

[361] 

a/n: miałam nie dodawać dziś nic, ale zdecydowałam, że chociaż wykorzystam to, co zostało mi w folderze, zanim zabiorę się do zastanawiania się, co dalej robić z tym blogiem... do końca tygodnia postaram się coś wymyślić.

28 czerwca 2015

trzydzieści pięć

– Psst, kooochaaanie – usłyszałem za sobą natarczywy szept i automatycznie odwróciłem się do tyłu, by napotkać intensywny wzrok siedzącego za mną w ławce chłopaka, który bawił się zniszczoną gumką recepturką i całkowicie ignorował słowa nauczyciela. Uniosłem obie brwi wysoko do góry i wyrzuciłem ze zdenerwowaniem:

– Czego znowu chcesz, idioto?

– Och – obruszył się – mama cię nie nauczyła, że nie powinno się w ten sposób odnosić do własnego chłopaka?

Pokręciłem głową z ukrytym w kąciku ust uśmiechem rozbawienia, a niemożliwe do zatrzymania prychnięcie wydobyło się z głębi mojego gardła. Po chwili namysłu nachyliłem się w jego kierunku i poprawiłem się, mrucząc sugestywnie:

– Czego znowu chcesz, skarbie?

– Ciebie – odpowiedział automatycznie – tu i teraz, chociażby na ławce, pode mną, kiedy będę wchodził w twój seksowny tyłek szybko, mocno i do samego końca, aż zaczniesz krzyczeć i błagać o litość prosto do mojego ucha.

Przełknąłem ślinę, mierząc go krytycznym wzrokiem i z przerażeniem stwierdziłem, że wcale nie żartował, ale wydawał się być śmiertelnie poważny. Coś nisko w moim podbrzuszu załaskotało, a głowa wypełniła się tysiącem możliwych scenariuszy i obrazów, które z kolei sprawiły, że zacząłem przeklinać własne upodobanie do noszenia na porządku dziennym nieco ciasnych rurek.

– Taeminnie, rumienisz się – chłopak zaśmiał się łobuzersko. – Czyżbyś właśnie myślał o czymś niegrzecznym i gorszącym, hm?

– Minho, nie sądzę, byśmy koniecznie chcieli poznawać przyczynę rumieńców na twarzy naszego drogiego kolegi... załatwcie to proszę na osobności i po szkole – usłyszałem niezręczne odchrząknięcie nauczyciela i skuliłem głowę, nagle pragnąc zapaść się pod ziemię, podczas gdy siedzący za mną zanosił się cichym chichotem, nic nie robiąc sobie z kilkunastu utkwionych w nas spojrzeń.

Odwróciłem się i ze złością nabazgrałem na małym kawałku kartki krótką, treściwą wiadomość, którą potem rzuciłem go prosto w czoło:

pieprz się, choi

Nie zdążyłem chociażby otworzyć zeszytu ani odłożyć długopisu, kiedy nadeszła odpowiedź:

z tobą? chętnie <3

[313] 

a/n: ostatnio coś źle dogaduje mi się z moim pisarskim ja, w głowie mam gównoburzę i nie wiem, czy to nie czas na zrobienie sobie przerwy/w ogóle rzucenie tego wszystkiego, także... uhm, także do chyba następnego~

27 czerwca 2015

trzydzieści cztery

Przepocone, gęste powietrze, które wypełniało salę klubową, agresywnie atakowało moje nozdrza i przyprawiało o mocne zawroty głowy, a głośna, dudniąca mi w uszach muzyka dodatkowo potęgowała nieznośne pulsowanie czaszki, przez co słaniałem się na nogach, z zamglonym wzrokiem drżącymi dłońmi szukając oparcia w drewnianym blacie baru. Przygryzłem wargę, czując dłoń dziewczyny na moim biodrze.

– Zostaw – syknąłem, zataczając się niebezpiecznie.

Odeszła z obruszoną miną, prawdopodobnie przeklinając mnie w myślach, lecz nie miałem ochoty ani siły na dbanie o utrzymywanie dobrego wizerunku, nie w rozpadającym się, śmierdzącym potem, spermą oraz wymiotami klubie, gdzie co druga osoba niezależnie od płci miała ochotę zaciągnąć mnie do łazienki i zgwałcić bez zabezpieczenia.

– Taeminnie, dlaaaczego nie tańczysz? – usłyszałem nietrzeźwy głos starszego chłopaka obok ucha, który sprawił, że obecne na moim nagim karku dreszcze zaczęły tańczyć do rytmu Gangnam Style.

Wzruszyłem ramionami, nie odrywając wzroku od drobinek kurzu unoszących się w powietrzu przede mną i zbyłem go niedbałym ruchem dłoni, nie będąc do końca pewnym, czy mam ochotę na użeranie się z gorszącym widokiem upitego hyunga. Poczułem, że się oddala i dopiero wtedy odważyłem się skupić na nim wzrok, by zauważyć, że ciemna, bezmózga masa ludzka zdążyła wyciągnąć do niego brudne macki i zamknąć w ciasnym kółeczku adoratorów.

W oceanie ludzi dostrzegłem tą samą, długowłosą dziewczynę, która kilka minut temu sugestywnie próbowała pozbawić mnie ubrania przed wszystkimi obecnymi w klubie (wbrew pozorom to obmacywanie mojego biodra wcale nie było tak niewinne, na jakie wyglądało) i krew we mnie zawrzała, a pulsowanie głowy odeszło w niepamięć, kiedy zauważyłem, że teraz dobiera się do tańczącego na parkiecie Minho, który widać zaczynał się z nią dobrze bawić.

Podniosłem się ze stołka i wyrwałem barmanowi z ręki butelkę serwowanego tu, wysokoprocentowego gówna, zaciskając zęby tak mocno, że białe widmo bólu zasłoniło mi oczy, lecz mimo to nie zatrzymałem się, aż nie dotarłem do uśmiechniętego zdecydowanie za szeroko chłopaka, z dłońmi gdzieś pod koszulką dziewczyny.

Niewiele myśląc wziąłem zamach i rozbiłem butelkę o jego przysłonięty krótkimi włoskami kark, a łza złości potoczyła się po moim policzku, by sekundę potem rozbić się o ostry obojczyk i zniknąć. Prychnąłem, widząc nieudolne próby utrzymania równowagi przez zaatakowanego.

– Pierdolisz się ze mną, nie z dziwkami, zapomniałeś?

[365] 

a/n: teraz już wiadomo, kto uderzył minho w mv do view

26 czerwca 2015

trzydzieści trzy

Przestąpiłem z nogi na nogę, biorąc głęboki, drżący oddech, a przesiąknięte zapachem morza powietrze musnęło mi płuca, teraz ściśnięte niepewnością i obawami, które od dobrych kilku godzin wypełniały każdą zdolną do wypełnienia pustą przestrzeń dookoła mnie. Odchrząknąłem i podniosłem głowę, z pozoru tylko opanowanym ruchem dłoni odgarniając przysłaniającą oczy grzywkę, by móc skupić wzrok na twarzy starszego, towarzyszącego mi chłopaka.

– Wiem, że to być może niezbyt odpowiednia pora – zacząłem niepewnie – w końcu przyszedłeś tu z Sooyoung i nie spodziewałeś się mnie zobaczyć, a-ale... ale chciałem ci powiedzieć... alechciałemcipowiedziećżecięlubię.

Odwróciłem wzrok, czując wstępujące na policzki i uszy gorąco i zacisnąłem schowane w kieszeniach bluzy dłonie w pięści, ostrymi paznokciami raniąc skórę, po czym zagryzłem wargę, nie mogąc odważyć się na chociażby zaczerpnięcie powietrza. Stałem, przysłuchując się jego milczeniu, które nieustannie przerywał szum morza. Przełknąłem łaskoczące gardło uczucie słabości, całą siłą woli powstrzymując zgromadzone pod powiekami łzy zawstydzenia przed opuszczeniem schronienia oczu.

Minho, skarbie, szukam cię od godziny! – usłyszałem za sobą dziewczęcy głos i płynąca moimi żyłami krew zawrzała, kiedy dostrzegłem ożywienie w tęczówkach chłopaka, tak różne od wymalowanego kilka chwil temu na ich powierzchni opanowania.

W mgnieniu oka pokonałem dzielący nas dystans, celowo następując na zabrudzone czubki jego czarnych trampek, by zrównać się z nim wzrokiem i zamknąć twarz w obydwu dłoniach. Nachyliłem się i z nieznaną sobie odwagą złożyłem na ustach starszego pocałunek, pragnąc zmyć wspomnienie dotyku dziewczęcych warg z tych należących do niego, tak, by poznały smak zagnieżdżonego w moim sercu uczucia.

Wydałem z siebie zaskoczone westchnienie, kiedy otworzył się na mnie i na ruchy moich ust, łapiąc za łokcie, by przyciągnąć do siebie i zapobiec utracie równowagi. Poczułem gorąc naszych splecionych ze sobą języków, który odebrał mi zdolność logicznego myślenia i pozwoliłem, by intensywność towarzyszących pocałunkowi doznań zabarwiła wszystkie kłębiące mi się w głowie myśli na soczysty odcień czerwieni.

[306]

25 czerwca 2015

trzydzieści dwa


Ciche westchnienie wysmyknęło się spomiędzy moich warg, kiedy z przyprószonymi zmęczeniem powiekami, kilka minut po północy, przekroczyłem próg sypialni celem opadnięcia na miękki materac i oddania się w ciepłe ramiona snu, wyczerpany po ciężkim dniu w pracy. Na łóżku, pośród niezliczonych warstw śnieżnobiałej pościeli, siedział, z głową opartą o wezgłowie i nogami zgiętymi w kolanach, srebrzystowłosy chłopiec, ubrany w nieco zniszczoną, za dużą na siebie koszulkę, która sięgała mu do połowy nagich ud. Uśmiechnąłem się na widok książki w jego drobnych dłoniach, pokonując dzielący mnie od łóżka dystans i usiadłem przed nim.

Nie podniósł wzroku ani nie odezwał się, kiedy zamknąłem jego lewą kostkę w uścisku palców i pociągnąłem do siebie, chcąc oderwać go od lektury. Zmarszczyłem czoło, przenosząc dłoń na łydkę, gdzie pod niesfornymi palcami poczułem rzekę aksamitnie gładkiej skóry całkowicie bez skazy, która pachniała cytrynowym żelem pod prysznic i nim samym.

Zafascynowany swoim nowym odkryciem zagryzłem wargę celem powstrzymania szerokiego, wkradającego się na moją twarz uśmiechu i w milczeniu badałem fakturę nagich nóg chłopca, pragnąc zapamiętać każdy milimetr kwadratowy idealnie miękkiej, czystej skóry kostek, łydek i kolan. Przełknąłem ślinę i podniosłem wzrok, a napotkawszy zarumienione policzki srebrzystowłosego oraz cień zawstydzenia tańczący w tęczówkach skierowanych na mnie oczu, wydusiłem z siebie:

– Wydepilowałeś nogi.

– J-Ja... umm, to znaczy... – wymruczał pod nosem z zażenowaniem, po czym szybko dodał, kończąc na jednym wdechu: – pomyślałemżetakiecisięspodobają.

Opuścił głowę i przygryzł dolną wargę, jednocześnie odkładając książkę na poduszkę obok, by po chwili zacząć nerwowo miąć brzeg koszulki w trzęsących się dłoniach. Uśmiechnąłem się niebezpiecznie szeroko, bo prawie poza kontur twarzy i pochyliłem się delikatnie, a kiedy wargami musnąłem ciepłą, wrażliwą skórę kolana, składając na nim motyli, przelotny pocałunek, chłopiec zderzył się ze mną wzrokiem, rumieniąc się – jeżeli to w ogóle możliwe – jeszcze wyraziściej, aż jego twarz przybrała kolor maliny.

– Są idealne, skarbie.

[304]

24 czerwca 2015

trzydzieści jeden

Pomieszczenie, w którym się znalazł, przesiąknięte było nieznośnym smrodem wilgoci i rozkładu, na brudnobiałych, obdartych prawie w całości z farby ścianach rysowały się mokre, ciemne plamy, a z sufitu sypał się, zdobiąc kosmyki jego włosów, szary proszek. Wzdrygnął się, kiedy poczuł kurz osiadły na swoich nagich, nieprzykrytych materiałem koszulki ramionach i rzęsach oraz brwiach, gdzie drażnił nieustannie. Ostra, szorstka lina, gruba na parę centymetrów, oplatała go niczym masywny wąż boa, utrudniając oddychanie, a ciągnące się pod splotami sznura żyły, zmiażdżone uciskiem, z oporem transportowały krew do dłoni i nóg.

Rozbieganym wzrokiem wędrował po pomieszczeniu i stwierdził, że oprócz zimnego, metalowego krzesła, na którym siedział, znajdowały się tu tylko stare, przeżarte rdzą rury, ociekające wodą i pokryte dziwnym, zielonkawym nalotem. Zwisająca z sufitu żarówka migotała złośliwie.

Przerażenie ścisnęło mu gardło, kiedy poczuł szczęknięcie przeładowywanego pistoletu muskające jego uszy.

Zagryzł wargę, chcąc powstrzymać jej niekontrolowane drżenie, a kiedy ciemna, wychudła, chłopięca sylwetka przysłoniła mu widok, z głębi jego gardła wydostało się graniczące z jękiem westchnięcie ulgi.

– Taemin? Taemin, c-co się stało? – wykrztusił, kiedy wspomniany imieniem pochylił się nad jego twarzą, chwytając ją w obie dłonie i kciukami rozcierając rzeźbiące na policzkach szczeliny łzy.

Chłopiec sięgnął za siebie, z kieszeni spodni wyciągając smoliście czarny, mały pistolet, który zabłysnął złowrogo w rzucanym przez żarówkę brudnym świetle.

– Wiesz, że cię kocham? – zapytał powoli, a tańczące mu w oczach szaleństwo przyspieszyło tempo swoich kroków. – Nigdy o tym nie zapomnisz, prawda?

Kilka krótkich milisekund potem pełne, poziomkowe usta chłopca spoczęły na tych jego, łącząc ich wargi w powolnym, głębokim pocałunku, który smakował chłodem żelaza i gorzką wilgocią; łącząc w ostatnim, niemym pożegnaniu gorących języków.

Poczuł twardą lufę pistoletu na skroni i zadrżał, pozwalając łzom spłynąć po nosie i rozbić się o zniszczoną, drewnianą podłogę w harmonii z paraliżującym hukiem wystrzału, który prześwidrował powietrze.

[301] 

a/n: dziwne to tak trochę

23 czerwca 2015

trzydzieści

Niebo płakało.

Skulony, niezdrowo chudy i długowłosy chłopiec, około siedemnastoletni, przeciskał się w pachnącym deszczem oceanie ludzi, popychany przez obce sobie twarze brnąc do przodu i ze wzrokiem zakotwiczonym w przyozdobionym kałużami chodniku gubiąc się w sieci chaotycznych myśli. Przesiąknięty wodą płaszczyk, zwykle ledwie odczuwalny, kiedy spoczywał na ramionach, teraz wydawał się ważyć dobre parę ton.

Nagle zaatakowały go intensywne, męskie perfumy, gorzkoczekoladowe, z domieszką róży na granicy niemożliwego do opisania słowami bukietu. Zachłysnął się powietrzem, które zgubiło drogę do muśniętych wilgocią deszczu płuc i odwrócił głowę, a obraz przed oczami zamglił się, zasłoniła go mleczna mgła, zasłoniły go wspomnienia, stanowiąc barierę nie do przebycia; czarno-białe, stare klisze, pokryte szarym kurzem i zniszczone upływem czasu, powyginane na rogach.

Otrząsnął się z szoku i rzucił biegiem w stronę chłopaka, z gardłem ściśniętym uwięzionymi w nim słowami, które błagały o wyzwolenie z więzów zdrowego rozsądku i chociażby trzy chwile swobody. Zamrugał nerwowo, walcząc z łzami.

– H-Hyung! – głośne zawołanie wydobyło się z głębi jego gardła, kiedy dostrzegł szerokie, silne plecy ciemnowłosego na niedalekim skrzyżowaniu, wmieszane w bezuczuciową, bezmyślną masę ludzką, zamknięte w sidłach przechodniów. – CHOI MINHO!

Wspomniany imieniem dotarł na drugą stronę ulicy i odwrócił, a cień przerażenia zatańczył mu w brązowych, okrągłych oczach, kiedy spostrzegł młodszego chłopca wbiegającego na ruchliwą ulicę dokładnie przed maskę czarnego niczym smoła samochodu terenowego.

– Taemin – wydusił, a dawno niewypowiadane imię zatańczyło mu w krtani, łaskocząc. – TAEMIN, SAMOCHÓD!

Ciało chłopca niczym w spowolnionym tempie uniosło się do góry, a boleśnie głośny klakson auta prześwidrował arkusze zawieszonego nad asfaltem powietrza, które wydało się zatrzymać w dotychczas nieprzerywanym tańcu atomów. Pisk hamulców wypełnił pęknięcia na chodniku i wolne przestrzenie pomiędzy kosmykami włosów wyrzuconego w kierunku chmur długowłosego, a kiedy w końcu rozbił się o zimną, mokrą ulicę, tysiące kropel wody wzbiło się ku brudnemu błękitowi.

Niebo płakało.

[303] 

a/n: umieram, bo PHOTOCARD Z TAEMINEM i jakim cudem to już 30...?

22 czerwca 2015

dwadzieścia dziewięć

Rzucana przez setki papierowych lampionów łuna światła rozlewała się na powierzchni wody płynnym złotem i miedzią, podczas gdy ukryte pomiędzy wzburzonymi falami ogniki płomieni bawiły się w berka z dryfującymi po lustrze rzeki płatkami kwiatów magnolii, a ich śmiech, niesiony przez tańczący na parkiecie wody wiatr, rozbrzmiewał w moich uszach z łaskoczącym świadomość echem. Uśmiechnąłem się, ulegając urokowi wieczoru oraz magii migoczących świateł i pociągnąłem trzymaną pod ramię dziewczynę w stronę przycumowanych na brzegu gondoli, które zdawały się lewitować w powietrzu.

Wybraliśmy małą, pomarańczową, z ludowymi wzorami, którą obsługiwał ukryty pod rondem dużego kapelusza drobny chłopiec. Odbiliśmy od brzegu i zamknąłem dłoń dziewczyny w swojej własnej, przygarniając ją bliżej.

– Podczas podobnych scen w filmach romantycznych gondolier zwykle śpiewa nudne do bólu piosenki – zauważyłem ze śmiechem.

– Nie śpiewam – usłyszałem chłodną, szybką odpowiedź, która sprawiła, że uniosłem głowę... dokładnie wtedy, kiedy chłopiec piorunował mnie wzrokiem.

Otoczone koroną gęstych, czarnych rzęs oczy spoglądały na mnie z uwagą, a na powierzchni brązowych tęczówek, tak samo, jak na lustrze wody, złotem rozlewały się płomienie. Zacisnął malinowe, pełne usta w cienką kreskę i opuścił głowę, przez co ostra linia szczęki znalazła się w zasięgu rzucanych przez lampiony wiązek światła, cieniem kładąc się na skrawku mlecznej szyi.

Poruszyłem się niespokojnie, zauważając, że dłoń nagle dziewczyny stała się o wiele zimniejsza, a sama skóra szorstka i nieprzyjemna, lecz kiedy odwróciłem się, chcąc zapytać, czy wszystko w porządku, jakby nigdy nic wpatrywała się rozmarzonym wzrokiem w wodę obok nas. Westchnąłem bezgłośnie, dochodząc do wniosku, że to po prostu unoszący się w powietrzu dym świec i lampionów nie działa na mnie najlepiej, lecz nie powstrzymało mnie to od bolesnego przygryzienia dolnej wargi.

Po opuszczeniu gondoli byłem niemalże pewien, że niedługo ponownie złożę chłopcu wizytę.

[288] 

a/n: to jedno z ostatnich drabble >300, dalej wszystko idzie w górę, także wreszcie będą tu normalnej długości teksty... i może dam radę wcisnąć jakiegoś angsta?

21 czerwca 2015

dwadzieścia osiem

Ciężkie westchnienie osiadło na języku drobnego, otulonego pustką i chłodem mieszkania chłopca, którego krucze kosmyki włosów, każdy skierowany w inną stronę, tonęły w strumieniu wpadającego przez okna słońca. Przekroczył próg skromnie urządzonej sypialni, gdzie stała obszerna, zajmująca większą część ściany szafa, z szarymi zasłonami odcinającymi dostęp światła, które sprawiały, że pomieszczenie zamknięte było w ciepłych objęciach półmroku.


W mgnieniu oka pokonał dzielący go od mebla dystans i otworzył śnieżnobiałe, przesuwne drzwi, odsłaniając niezliczone ilości półek i wieszaków, gdzie piętrzyły się stosy ubrań. Wyciągnął ze środka czarną, wkładaną przez głowę bluzę i założył ją na siebie, nie dbając nawet o pozbycie się własnej koszulki.

Zaciągnął się słodkim, męskim zapachem, jaki roztaczał wokół siebie gruby materiał, myśli niczym pajęczą sieć skupiając na postaci nieobecnego teraz w mieszkaniu właściciela ubrania, na jego gęstych, czekoladowych lokach i podobnego koloru oczach, których ukoronowaniem były smoliście czarne rzęsy, na pełnych ustach o smaku poziomki, na cieple, którym emanował całym sobą, a którego teraz tak bardzo mu brakowało.

Chwilę potem chwycił w dłonie szalik i czapkę chłopaka, po krótkim namyśle także szare spodnie dresowe i tak ubrany oddalił się w stronę łóżka, by opaść na materac i zagrzebać się w warstwach pościeli.

Przymknął zmęczone samotnością powieki i zanim zdążył się zorientować, że śni, skrzypienie drzwi frontowych odnowiło utracony przez niego kontakt ze światem rzeczywistym; zerwał się na równe nogi, z wełnianą czapką na oczach i szalikiem zaplątanym pomiędzy kolanami biegnąc na powitanie starszemu, a kiedy tylko dostrzegł sylwetkę chłopaka w progu mieszkania, rzucił się w jego kierunku, by zamknąć w długo wyczekiwanym uścisku.

– Taemin, wszystko w porządku? – zapytał nowo przybyły, marszcząc czoło, a kiedy spostrzegł ciuchy, w które ubrany był chłopiec, dodał z silnie skrywanym rozbawieniem: – Dlaczego chodzisz w moich ubraniach?

Czarnowłosy wzruszył ramionami, dopiero po kilku sekundach odpowiadając:

– Po prostu... chyba tęskniłem.

[300]

a/n: tak trochę cuteness overload teraz tutaj... ale cóż, słodkich rzeczy nigdy nie za dużo<3 dodatkowo, wreszcie dodałam... smuta. trzeciego w całym moim życiu i pierwszego, który ujrzy światło dzienne:

20 czerwca 2015

dwadzieścia siedem

Kocham cię

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, ciszę opustoszałego mieszkania dźwięk budzika przerywał zawsze czterdzieści minut po piątej rano.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, długowłosy, niezbyt wysoki chłopiec zawsze od razu po przebudzeniu zagłuszał milczenie ścian sypialni szumem starego radia, które stało na nagim parapecie.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, ciężkie westchnienie zawsze opuszczało jego wyschnięte wargi, kiedy wygrzebywał się spomiędzy wielu warstw sztywnej pościeli.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, po zamknięciu za sobą drzwi od łazienki unikał spotkania ze swoim odbiciem, zawsze przykrywając wiszące na ścianie lustro zniszczonym, burym ręcznikiem.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, na śniadanie zawsze smarował spalone tosty słodkim dżemem truskawkowym, by zabić osiadły pomiędzy zębami gorzki posmak.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, dodatkowy stołek przy kuchennym stole zawsze ukrywał pod stosami brudnych ciuchów i plików dokumentów.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, do wrogiego sobie mieszkania powracał zawsze kilka minut przed północą, z unoszącym się za nim odorem spoconych ludzkich ciał, spermy i śliny.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, po opuszczeniu kabiny prysznica skóra na jego ciele zawsze barwiła się na ciemnoróżowo i szczypała.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, przed położeniem się do łóżka zawsze wyrównywał grzbiety stojących na regaliku książek i prostował zniszczony dywan.

Nieważne, czy był to poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota czy niedziela, przed zaśnięciem zawsze słyszał w głowie echo wypowiedzianych w przeszłości słów:

„Przestań”

[289]

a/n: to mi dało feelsy, serio.

19 czerwca 2015

dwadzieścia sześć

Niedbałym ruchem rzuciłem wypchaną po brzegi książkami torbę na przeszklony blat jednego z wielu stolików znajdujących się na drugim piętrze centrum handlowego. Ściągnąłem z głowy ciepłą, czarną czapkę i strzepałem na ziemię osiadłe we włosach kryształki lodu, które, zanim zamieniły się w miniaturowe oceany pełne radosnych ogników wpadających przez okna promieni słońca, zdążyły zatańczyć u moich stóp. Opadłem na krzesło z ciężkim westchnięciem, obrzucając wzrokiem zawieszony na ścianie zegar, ze wskazówkami skierowanymi w stronę nowocześnie zaprojektowanej cyfry 5 – 17:38. O tej porze większość ludzi wracała z pracy do domów, ale zawsze znajdowali się tacy, którzy nie mogli sobie odmówić wizyty w galerii i podawanego tu cappuccino.

Usłyszałem obok siebie ciche kichnięcie i pociągnięcie nosem, które nastąpiło zaraz po nim. Odwróciłem głowę, spostrzegając stojącego przy barierce chłopca w długim, kolorowym szaliku w skandynawskie wzory i sięgającym do połowy ukrytych za czarnymi rurkami ud, granatowym płaszczu, z orzechowymi kosmykami włosów oplatającymi twarz. Nie miał czapki ani rękawiczek i przestępował z nogi na nogę, drżąc z zimna. Przemoczone śniegiem trampki nie prezentowały się najlepiej, będąc całkowicie szczerym powiem, że były w opłakanym stanie.

Podniosłem się z krzesła, kiedy kichnął znowu, tym razem głośniej. Pokonałem dzielący nas dystans i z kieszeni bluzy wyciągnąłem wygniecioną paczkę chusteczek higienicznych, które wcisnąłem mu w przeraźliwie chłodne dłonie.

– Przeziębisz się, jeżeli zaraz nie pozbędziesz się z nóg tych trampek – zauważyłem, ciągnąc go w stronę zajętego przeze mnie stolika i wyciągnąłem z torby parę nieco zniszczonych, sportowych adidasów, które także mu wręczyłem. – Mogą być za duże, ale nie mam ze sobą nic innego. Usiądź tu, zamówię coś ciepłego. Lubisz gorącą czekoladę... um, jak ci na imię?

– Taemin – odpowiedział, speszony.

– Lubisz gorącą czekoladę, Taemin?

Pokiwał głową.

[283] 

a/n: koszula taemina w dzisiejszym musicbank - zgon

18 czerwca 2015

dwadzieścia pięć

Tańczące na ścianie salonu cienie, czarne i gęste, będące wytworem rzucanych przez telewizor plam światła, zdawały się wyciągać w moim kierunku szponiaste dłonie, podczas gdy okrągłe, duże krople deszczu rozbijały się o powierzchnię okna wielkimi, bezbarwnymi kleksami. Zadrżałem pod kocem, a w uszach zadźwięczało mi bolesne echo pobliskiego grzmotu – nawałnica szalała, z każdą minutą coraz bardziej agresywna i nieokiełznana.

Ze skupieniem obserwowałem rozgrywające się na ekranie telewizora sceny, kiedy leżący na stoliku do kawy telefon zaczął wibrować delikatnie, prosząc o chwilę uwagi. Ściągnąłem brwi, zastanawiając się, kto może do mnie dzwonić na kilka minut przed samą północą, ale wraz ze spostrzeżeniem zajmującego wyświetlacz imienia „Taeminnie” uśmiechnąłem się szeroko.

– Źle się czuję – usłyszałem od razu po odebraniu połączenia. – Przyniesiesz mi coś przeciwbólowego?

Wymamrotałem ciche „nie ma problemu” i zakończyłem rozmowę celem skierowania się do kuchni, gdzie znalazłem kilka opakowań tabletek, a nie wiedząc, które wybrać, zdecydowałem się wziąć wszystkie. Z naręczem leków w dłoniach zacząłem wspinać się po prowadzących na piętro schodach i popchnąłem nogą białe drzwi na początku korytarza.

Zaplątany na łóżku w grube warstwy kołdry siedział drobny, jasnowłosy chłopiec, bawiący się w powietrzu własnymi palcami. Słysząc moje kroki podniósł wzrok i wybuchnął niepohamowanym śmiechem, kiedy kilka kolorowych opakowań upadło na ziemię z niemałym łoskotem. Błyskawicznie wyplątał się z pierzyny, resztę spoczywających w moich ramionach leków również zrzucając na dywan.

– Taemin? Co ty robisz?

– Już zacząłem się martwić, że całkowicie o mnie zapomniałeś i zaśniesz na kanapie. Nic mnie nie boli, hyung, więc nie musiałeś okradać apteki – zaśmiał się z tańczącym w kąciku ust złośliwym uśmiechem. – Chciałem tylko, żebyś tu przyszedł.

[269] 
 
a/n: coś tu cicho ;; dość krótkie, bo nie mam za bardzo humoru, ale jest.

17 czerwca 2015

dwadzieścia cztery

Nieobecnym wzrokiem wędrowałem po rozgrzanej promieniami zachodzącego słońca płycie lotniska, nie zwracając uwagi na wykonujące dziwne piruety białe, uskrzydlone maszyny, niektóre z nich niewątpliwie szykujące się do startu. Skrzyżowane na piersi ramiona drżały mi lekko, ale tylko przez kilka krótkich, pierwszych minut, kiedy umięśniona, potężna sylwetka jednego z samolotów dotarła na odległy pas startowy, niczym przyczajony, ukryty pomiędzy zielonymi krzakami kot szykując się do poderwania z ziemi. Z zaciśniętymi zębami obserwowałem pozbawione gracji ruchy, które wykonywał, dzierżąc bolesną świadomość, że do ponownego spotkania z siedzącym w środku maszyny chłopcem właśnie zaczęły dzielić mnie długie trzy miesiące.

Zagryzłem wargę, choćby na krok nie odstępując rozciągającego się z panoramicznego okna widoku. Nie chciałem wracać do domu, który przywitać mógł mnie jedynie nieznośną pustką i chłodem przez najbliższe bardzo długo.

Nienawidzę rozstań, stwierdziłem po raz enty, z ukrytą na końcu świadomości myślą, że za każdym razem musiało to brzmieć tak samo żałośnie.

Westchnąłem, widząc, że samolot zaczyna pędzić po pasie startowym, rozrywając swoim ostrym dziobem arkusze powietrza stojące mu na przeszkodzie. Po kilku ciągnących się w nieskończoność sekundach oderwał się od ziemi, wznosząc w nieopisany żadną miarą błękit, zabierając ze sobą tak drogą mi osobę. Siłą woli walczyłem z chęcią wybiegnięcia na zewnątrz i ściągnięcia maszyny z powrotem na ziemię własnymi dłońmi.

Przez długi czas samolot nie znikał z pola mojego widzenia, jego mała, ledwie dostrzegalna na niebie sylwetka pozostawiała za sobą biały, długi ogon, który obserwowałem ze ściśniętym podkradającą się pustką sercem.

Odwróciłem się na pięcie, mrucząc pod nosem niezrozumiałe nawet dla mnie słowa głębokiej dezaprobaty. Szybkim krokiem skierowałem się do dużych, znajdujących się na drugim końcu hali drzwi, z oczami pełnymi wspomnień niedawnego pożegnania. Wzdrygnąłem się w próbie odzyskania wyrazistości obrazu.

– Minho!

– Taemin?! – wydobyło się z mojego gardła, kiedy dostrzegłem pędzącego w moją stronę długowłosego chłopca, z walizką w jednej ręce i torbą w drugiej. – T-Twój samolot...

– Odleciał, tak, wiem – przerwał mi spokojnie. – Czy ty naprawdę myślałeś, że wytrzymam bez ciebie te trzy miesiące?

[330]

16 czerwca 2015

dwadzieścia trzy

– Woah. Naprawdę, jestem pod wrażeniem – powiedziałem sarkastycznie, kiedy auto zatrzymało się przed obskurnym, opuszczonym budynkiem z wybitymi szybami i pajęczyną oplatającą puste framugi. – Randka w starym, walącym się apartamentowcu, o niczym innym nie marzę.

Minho westchnął jedynie, otwierając dla mnie drzwi auta. Splótł palce swojej dłoni z moimi, idąc w kierunku drzwi głównych, a raczej tego, co z nich zostało. Zaczęliśmy się wspinać po trzeszczących, starych schodach, przeskakując brakujące lub bardzo zniszczone stopnie. Blok okazał się być dosyć wysoki i zanim dotarliśmy chociażby na czwarte piętro, nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa.

Wyprowadził mnie na dach, gdzie leżał rozłożony koc, a płomienie kilku świec obrzucały zimny beton delikatną, jasną łuną.

Podniosłem niepewnie wzrok, próbując przebić się przez twardą maskę obojętności, która przysłoniła jego twarz. I chociaż byłem pewien, że po kilku latach teoretycznego chodzenia ze sobą – chyba żaden z nas nigdy nie powiedział tego głośno – niemożliwym było, by nagle chciał mnie rzucić (aua, samo myślenie o tym potrafiło zaboleć), zacząłem się martwić i mieć wątpliwości.

– Kiedyś powiedziałeś, że nie lubisz zamieszania z tego typu rzeczami, więc wziąłem tylko głupi koc i parę świeczek... nie zamierzam też klękać na jedno kolano ani przez tygodnie żerować na zupkach chińskich, żeby zaoszczędzić na wizytę u jubilera, ale pomyślałem, że skoro jesteśmy ze sobą dosyć długo, to może... to może chciałbyś...

– Nie sądziłem, że pamiętasz rzeczy, o których mówiłem w podstawówce, ale, błagam, powiedz to raz a porządnie, przecież nie gryzę i na pewno powiem „tak”, więc w czym problem? – wyrzuciłem z siebie, zniecierpliwiony, zaciskając drżące dłonie w pięści.

– „Tak”?! – odskoczył ode mnie, spoglądając z przerażeniem w oczach, które dopiero po chwili zastąpiła iskra radości. – Z-Zgadzasz się?! Taeminnie, naprawdę się zgadasz?!

[300]

a/n: przepraszam za taki chłam, ale nie zawsze wszystko wychodzi tak cudownie, jakbym chciała ;; myślę, że jutro/pojutrze dodam smuta, więc dodatkowo zedytuję 22 ^^

15 czerwca 2015

dwadzieścia dwa

– Hyung? Hyung, śpisz?

Uniosłem zakurzone snem powieki, mrucząc pod nosem z dezaprobatą, kiedy wzrok przez dłuższą chwilę odmawiał współpracy, nie chcąc oswoić się z chłodną czernią skąpanej w mroku nocy sypialni. Podniosłem się na łokciach, nie dbając nawet o zasłonięcie ust dłonią, gdy potężne ziewnięcie wysmyknęło się z głębi mojego gardła. Spojrzałem na zaplątanego w pierzynie młodszego chłopca, siedzącego obok mnie po turecku. Na jego nagich ramionach mogłem dostrzec pocałunek chłodu w postaci gęsiej skórki.


– Taeminnie? Wszystko w porządku?


– Nie mogę zasnąć, hyung.

Westchnąłem, ramieniem otaczając smukłą, mleczną talię, by przyciągnąć go bliżej.

– Co chcesz robić? – zapytałem.

– Nie wiem – odpowiedział automatycznie i wzruszył ramionami.

Opadłem na poduszki, ciągnąc chłopca za sobą. Poczekałem, aż ułoży się wygodnie, zagrzebując w pościeli i złożyłem na jego czole pojedynczy pocałunek, zamykając w delikatnym uścisku. 

– Próbowałeś liczyć owce?

– Nie – prychnął, zmieniając pozycję tak, by mógł bez problemu położyć głowę na mojej klatce piersiowej. – W moim przypadku to nie pomaga.

Zmarszczyłem nos, kiedy poczułem pachnące pomarańczą włosy na prawym policzku i ustach, ale zamiast protestować, szczelniej przykryłem nasze ciała pierzyną, wzdychając ledwie słyszalnie. Uśmiechnąłem się, kiedy do moich uszu dotarł głośny pomruk aprobaty ze strony młodszego. Czułem na sobie bicie jego serca i miarowy oddech, który równał się z moim własnym.

– Minho, zaśpiewasz mi kołysankę?

– Hm, mam chyba lepszy pomysł – zaprotestowałem szybko.

Przekręciłem go na plecy, a kopnięciem zgarnięta kołdra zsunęła się na podłogę z szelestem. Syknęliśmy obydwoje na nagłe uderzenie chłodu, ale potem pozwoliliśmy ciszy trwać, łącząc drżące wargi w powolnym, głębokim pocałunku, w którym kryło się wszystko, całe galaktyki uczuć możliwych do wypowiedzenia tylko tańcem naszych ust. Poczułem formujący się na twarzy młodszego uśmiech.

– To zdecydowanie lepszy pomysł – zaśmiał się po chwili. – Podoba mi się.

14 czerwca 2015

dwadzieścia jeden

Ciche skrzypnięcie frontowych drzwi wmieszało się w nieprzeniknioną ciemność mieszkania, brudząc nieskazitelnie czyste arkusze snu, w którego objęciach dryfował skulony na małej sofce ciemnowłosy chłopak. Otworzył zaspane oczy i rozejrzał się po salonie, a głęboka bruzda ozdobiła pokryte drobinkami potu czoło.

– Taemin-ah? – odezwał się w przestrzeń, odrzucając okrywający go koc.

Rozciągając stępione snem mięśnie opuścił salon, wytężając wzrok w poszukiwaniu sylwetki młodszego chłopca, który, jak przypuszczał, przed kilkoma chwilami powrócił do domu. Nie powinien tyle pracować, cicha myśl przeszła mu przez głowę, kiedy po omacku wodził dłonią po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła.

– Dlaczego nie śpisz? – usłyszał obok siebie.

– Czekałem, aż wrócisz – wyjaśnił, wzrok kierując na stojącego kilka kroków dalej chłopca, nadal w kurtce i czapce, z lekko zaczerwienionymi i podkrążonymi oczami oraz widocznie wyschniętymi wargami. – Nie powinieneś tyle pracować – zwerbalizował swoje myśli, pomagając mu pozbyć się otulającego ramiona dżinsu.

Taemin poruszył się niespokojnie, spoglądając na starszego z wahaniem, kiedy ten chwycił ciepły materiał jego czapki. Odsunął się momentalnie, przytrzymując ją na głowie obydwoma dłońmi.

– Taemin-ah, czyżbyś znowu zrobił coś z włosami?

– Miałem nadzieję, że będziesz już spał, kiedy wrócę, hyun-

– LEE TAEMIN, CZY TY MASZ FIOLETOWE WŁOSY?! – wykrzyknął, kiedy jego uwagę zwróciły wystające spod materiału czapki rażąco pastelowe kosmyki.

– Tak właściwie to one są lawendowe, hyung, ale-

LAWENDOWE?!

– Nie podobają ci się? – zapytał cicho młodszy, ze spuszczonym wzrokiem mnąc ściągniętą z głowy czapkę w zmarzniętych dłoniach.

– Są... ugh, są całkiem ładne.

– Kibum bał się, że będziesz zły, ale styliska noona stwierdziła, że takie będą pasować do naszego nowego konceptu, więc nie miałem kiedy cię o to zapytać... nie gniewasz się, prawda, hyung?

– Nie – zaśmiał się cicho starszy, palcami dłoni przeczesując lawendowe kosmyki chłopca. – Oczywiście, że nie.

[298] 

a/n: feelsy tak bardzo, bo lawendowe włosy tae~ 

13 czerwca 2015

dwadzieścia

Głośny płacz czarnowłosego chłopca prześwidrował skąpaną w promieniach słońca salę, sprawiając, że szyby w oknach zadrżały, a siedzące na drzewie za oknem ptaki wzbiły się do lotu, spłoszone hałasem. W chwilę potem dał się słyszeć głuchy huk, kiedy inny przedszkolak, nieco niższy i młodszy, upadł na podłogę, popchnięty przez tego pierwszego z dosyć dużą siłą. Mimo to spomiędzy jego warg nie wydobył się szloch, jedyną reakcją na niespodziewany atak czarnowłosego było zaciekawione ściągnięcie brwi.

– Minho, wszystko w porządku? – zapytał wysoki, osiemnastoletni chłopak, Kibum, który pracował na stażu przedszkolanki, zbliżając się do dwóch chłopców, a gdy spostrzegł leżącego na wykładzinie młodszego, dodał: – Taeminnie, co robisz na podłodze? Pokłóciliście się?

Przygarnął płaczącego do siebie, chusteczką higieniczną osuszając pokrytą łzami twarz i westchnął ledwie słyszalnie, tarmosząc jego krótkie, pachnące dziecięcym szamponem włosy. Kiedy chłopiec uspokoił się na tyle, by móc ustać na swoich nogach, uwolnił go z ciepłego uścisku.

– Hyung, Taeminnie podpisał moją gumkę swoim imieniem i teraz potrzebuję nowej... – wyrzucił z siebie czarnowłosy, znowu bliski łez.

Kibum usadowił chłopca na swoim kolanie i przykucnął, zrównując się z dziećmi wzrokiem i w zamyśleniu przygryzł wnętrze policzka, by na sam koniec znowu westchnąć oraz pokręcić głową. Przyciągnął drugiego przedszkolaka do siebie i obydwu spojrzał w oczy, uśmiechając się przyjaźnie.

– Taemin, wiesz, że nie wolno niszczyć rzeczy innych dzieci, prawda? Dlaczego to zrobiłeś?

– Chciałem, żebyśmy z Minho używali jej razem... dopóki nie była podpisana, nie mógł się nią ze mną dzielić, hyung.

[244] 

a/n: no comment ;________; anyways key w przedszkolu ok wychodze

12 czerwca 2015

dziewiętnaście

HYUNG! HYUNG, WYGRALIŚMY!

Chłopięce, radosne nawoływanie z trzaskiem eksplodowało w moich uszach i zamrugałem, zdezorientowany oraz całkowicie na nie nieprzygotowany, a wzrok rozbiłem o roziskrzone, czekoladowe tęczówki, otoczone rzęsami niczym cierniową koroną, które zaczęły się do mnie zbliżać, aż stały się wszystkim, co mogłem dostrzec i z chciwością zamienione w ruinę, wchłaniane wszystkimi zmysłami otoczenie odeszło w nieistnienie, błogie i ciche, bowiem zniszczone zostało młodym oraz żywym siedemnastolatkiem, z malinowym uśmiechem i zaróżowionym, zmarszczonym ze zmęczenia nosem w momencie zaatakowania mnie swoim roześmianym, dziecięcym urokiem, ciepłem, emanującym z ciasno zaciśniętych na moim karku ramion i smukłych ud, których delikatne pocałunki, składane mi na biodrach, niczym nieśmiałe, kilkuchwilowe muśnięcia motylich skrzydełek ożywiały uśpione w skórze łaskotki, budząc również uśmiech na moich ustach oraz barwiąc wszystkie kłębiące mi się w świadomości słowa odcieniami roztopionego w oczach chłopca słonecznego strumienia, kiedy wirowaliśmy, razem, zagubieni w chaotycznym, nowo poznanym tańcu – tangu dwóch serc – i ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie było ani mnie, ani jego, bowiem indywidualizm nie miał tu prawa istnieć, nie miał tu znaczenia, za to byliśmy my, oczarowani melodią zmieszanych ze sobą oddechów i roziskrzonych spojrzeń, zapomniawszy o świecie ciesząc się drżącą, niepewną bliskością, źródłem rumieńców i śmiechu, za nic robiąc sobie morze bezimiennych widzów i natarczywość obecnych tu, śledzących wszystkie nasze ruchy kamer, które... które nie wydawały się być ważne w odróżnieniu od delikatnych, pachnących truskawkowym szamponem włosów chłopca, ze śmiechem łaskoczących mi czubek nosa – w ich kosmykach, zniszczonych i suchych, schował się wówczas strach i zawstydzenie i sądzę, że właśnie to stanowiło niezaprzeczalną przyczynę naszego zachowania, beztroskiego i odważnego w nieodpowiedzialności – a w dwie chwile potem coś ciepłego musnęło mi usta, zostawiło na nich niewidoczną gołym okiem bliznę, ciepłe, niesamowicie miękkie wargi młodszego znalazły się na tych moich i na kilka krótkich milisekund zatraciliśmy się w sobie, z zarysowanym w oczach szokiem zachłysnęliśmy się uwięzionymi w nas słowami, ale nie tylko, bowiem za rozpaloną skórą skrywało się błaganie o nieprzerywanie tego czynu, błaganie o więcej, choć nie mogło ono zostać wysłuchane, nie wówczas ani nie w przyszłości, umarło w momencie wysunięcia się pleców młodszego z objęć moich ramion, rozproszyło się razem z ciepłem siedemnastoletniego ciała i pozostawiło po sobie milion obietnic, które wiedziałem, że musiały zostać złamane, skazane na margines naszych świadomości, ale chociaż znałem prawdę, znałem zapisaną mi w kontrakcie samotność, miałem cichą, nieśmiałą nadzieję, że...

… że być może takie właśnie było tango naszych serc.

[402] 

a/n: ok, to mnie zmęczyło, pierwszy raz napisałam coś takiego to tak bardzo omg i szczerze mówiąc nie wiem, czy ma sens, ale... anyways, zainspirował mnie ten przecudowny koala hug i musiało znaleźć się tu coś o nim <3

11 czerwca 2015

osiemnaście

– Minho, czy mógłbyś zwolnić?

– Nie ufasz moim umiejętnościom? – zaśmiałem się w odpowiedzi, kątem oka spoglądając na siedzącego obok chłopca.

– Nie, po prostu... droga wydaje się być śliska.

Westchnąłem cicho, muskając palcami jego ukryte pod materiałem spodni kolano. Poruszył się nerwowo, zamykając dłoń na pasie bezpieczeństwa ściskającym mu klatkę piersiową i przygryzł wargę, biorąc głęboki oddech.

– Nie martw się. Nie pierwszy raz jeździmy przy takiej pogodzie, prawda?

Nie odpowiedział, ale też nie powstrzymał się od obrzucenia licznika prędkości niepewnym spojrzeniem.

Po kilkudziesięciu minutach cichej jazdy, gdy od pierwszych zabudowań miasta dzieliło nas zaledwie dwadzieścia kilometrów, krople deszczu znowu zaczęły bębnić w szyby auta, zamazując rozciągający się przed nami krajobraz.

– Minho, zwolnij – wydusił z siebie chłopak z nutą paniki w głosie.

Pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem i docisnąłem pedał gazu, obserwując zmiany na jego twarzy.

– Hyung – jęknął błagalnie.

– Nie masz się czego bać – odparłem z uśmiechem, burząc jego włosy jedną dłonią i mogłem wręcz usłyszeć, jak z trudem przełyka ślinę. – Taemin, naprawdę sądzisz, że jestem na tyle głupi, by spowodować wypadek?

– Nie – odpowiedział cicho. 

– W takim razie przest-

Moje dalsze słowa zagłuszył krzyk chłopca, boleśnie raniący uszy. 

Spojrzałem na drogę, zatrwożony, a widząc pędzące prosto na nas auto skręciłem gwałtownie w ostatniej sekundzie, o włos unikając niefortunnego zderzenia. Nie zdążyłem chociażby westchnąć z ulgą, gdyż chwilę potem samochodem zarzuciło w bok. Kierownica odmawiała posłuszeństwa, tańczyła w moich dłoniach, jakby zwariowała. Cień zbliżającej się ciężarówki rósł nieustannie, kiedy nadaremnie próbowałem odzyskać kontrolę nad maszyną.

Zacisnąłem powieki, przygotowując się na najgorsze, a na końcu świadomości poczułem dręczące poczucie winy i nienawiść do samego siebie; powinienem był posłuchać się i zwolnić póki miałem na to czas.

Zderzenie nastąpiło błyskawicznie i zapadła grobowa cisza, przerywana bębnieniem deszczu, którego zapach wypełniał moje nozdrza, o zmasakrowany dach auta.

Pamiętam tylko to. 

Pamiętam tylko deszcz.

[312]

a/n: coś nie za bardzo wyszło, ale męczy mnie zakończenie roku szkolnego i ostatnie sprawdziany... mam dość~ *śpiewa holiday henry'ego*

10 czerwca 2015

siedemnaście

Unoszący się w powietrzu zapach zakurzonych, pożółkłych książek zagęścił się i wypełnił moje nozdrza, gdy tylko przekroczyłem próg biblioteki na rogu jednej z uboższych ulic miasta. Stłoczone w budynku ciepło zaatakowało moje policzki, wcześniej wystawione na kaprysy pogody, w tym na nieznośne pocałunki wiatru.

– Taeminnie!

Tęgi, wysoki chłopak o brązowych oczach przywitał mnie z uśmiechem zza długiej, dębowej lady.

– Cześć, hyung – odparłem błyskawicznie, obluzowując zaciśnięty na szyi szalik i zsuwając płaszcz z ramion.

Choi Minho, starszy ode mnie o dwa lata, był synem właściciela biblioteki i znaliśmy się od stosunkowo dawna. Odwiedzałem to miejsce odkąd pamiętam, a on wydawał się być tu zawsze obecny. Z biegiem lat zbliżyliśmy się do siebie i mogłem powiedzieć, że staliśmy się naprawdę dobrymi przyjaciółmi.

– Minho – odezwałem się, podchodząc do lady i kładąc na niej szalik oraz płaszcz – czy mógłbyś mi pomóc znaleźć jedną książkę?

Jego oczy rozbłysły, pokiwał głową bez wahania i chwycił mnie za przegub, ciągnąc w stronę wspinających się do sufitu regałów.

– Jaką konkretnie?

– „Zabić drozda” – wyjaśniłem krótko.

Zagłębiliśmy się w labiryncie książek, mijając coraz więcej półek i zostawiając za sobą grzbiety niezliczonej ilości dzieł. Zatrzymaliśmy się przy zwisającej z sufitu, ozdobnej literze „H”.

– Powinna gdzieś tu być – oznajmił, ze skupieniem wypatrując jednego tytułu pośród setek innych.

Stanąłem obok, plecami opierając się o regał i obserwując go z zainteresowaniem. Ukryte pod skórą mięśnie poruszały się do rytmu jego ruchów.

– Taeminnie? – zagadnął po chwili. – Czy mógłbyś... książka jest za twoim ramieniem.

Zanim zdążyłem wykonać jakikolwiek ruch, sięgnął dłonią, nachylając się nade mną z nieobecnym wzrokiem. Zamarłem, czując na włosach jego oddech. Ze zgrozą stwierdziłem, że znajdujemy się stanowczo za blisko.

Upuścił książkę na ziemię, spoglądając na mnie z cieniem czułości tańczącym w kąciku oka i nagle zapragnąłem, by nasze wargi przestało dzielić te kilka centymetrów wydających się być kilometrami. Przełknąłem ślinę i zacisnąłem powieki, kiedy ciepły oddech chłopaka musnął moje usta.

Zderzyliśmy się ze sobą, poczułem jego dłonie zamykające się na mojej talii i chłodne palce muskające skórę ukrytą pod materiałem koszulki. Próbowaliśmy znaleźć rytm, nadaremnie zsynchronizować nasze ruchy, ale nie mogliśmy nic poradzić na niedoskonałości naszych spragnionych dotyku warg, na to, że nie potrafiły dopasować się kształtem ani fakturą, że były sobie kompletnie obce i nieskore do współpracy.

Pocałunek był powolny i oderwaliśmy się od siebie dopiero po dłuższym czasie, dysząc szybko i ciężko, spoglądając na siebie roziskrzonymi spojrzeniami pełnymi niewypowiedzianego zaskoczenia.

Starszy chłopak oblizał spuchnięte pocałunkiem wargi, wzdychając prosto w moje usta.

– Przepraszam – odchrząknął – chyba upuściłem tę książkę, o której mówiłeś.

[426]

a/n: raz za mało, raz za dużo, muszę się wreszcie ogarnąć i postarać na serio trzymać limitu... ;__;