29 czerwca 2015

trzydzieści sześć

Rozstawione przed budynkiem szkoły ławki uginały się pod ciężarem wielu uczniów, którzy, pozwoliwszy sobie na chwilę odpoczynku, energicznie walczyli o dostęp do chociażby kilku centymetrów kwadratowych zbawczego cienia mogącego uchronić ich ciała przed okropnym, bezlitosnym skwarem południa, a słońce przygrzewało tak mocno, że chmury, będące zwykle nieodłącznym fragmentem letniego nieba, uciekły do swoich kryjówek.

Pod zniszczonym kasztanem z cichym westchnięciem usadowił się wysoki, ciemnowłosy chłopak, z muśniętą opalenizną skórą, ani na chwilę nie odwracając wzroku od sylwetki drugiego, młodszego, którego włosy, kruczoczarne, zdawała się otaczać złocista aureola stworzona ze słonecznych, garnących się do niego promieni. Cienka koszulka bez rękawów odsłaniała niespotykanie bladą, obcałowywaną przez skwar skórę, a przede wszystkim skrzyżowane na piersi oraz oparte na ławce ramiona, kiedy pochylony do przodu i delikatnie zgięty w pół żywo dyskutował o czymś z siedzącą przed nim dziewczyną, tyłem odwrócony do starszego.

Cóż... nieprzyzwoicie ładnym tyłem.

Nasz miłośnik rosnących na terenie szkoły drzew – Choi Minho – potrząsnął głową w geście zniesmaczenia, krzywiąc się nieznacznie, niezadowolony z kierunku, w którym niczym rwący strumień pędziły jego myśli i przełknął ślinę, lecz, nieszczęśliwie, nie mógł się zdobyć na odwrócenie wzroku od oddalonego o kilkanaście kroków chłopca. 

Zagryzł wargę, mimowolnie całą uwagę poświęcając smukłym nogom młodszego.

Z obecnym w oczach zachwytem, nieco niechętnie, doszedł do wniosku, że przedstawiały się one całkiem perfekcyjnie niesamowicie pięknie idealnie seksownie normalnie; delikatnie wyrzeźbione mięśnie łydek kusiły wyrazistością kontur, a zwieńczenie silnych, chociaż cały czas troszkę dziecięcych w swoich rysach ud stanowiły dwa zdecydowanie zgrabne zmysłowe przeciętne pośladki, na których widok starszemu niespodziewane zaschło w ustach.

– Minho, tak?

Wspomniany imieniem z zaskoczeniem zauważył, że rzucany mu na twarz ciemny cień należał do czarnowłosego, obserwowanego dotąd z dystansu chłopca. Przełknął ślinę, lecz dochodząc do wniosku, że dziwna suchość nie ma w zamiarze ustąpić, zaczął modlić się cicho w duchu, by młodszemu wystarczyło skinienie głowy na potwierdzenie wypowiedzianych słów.

Obiekt westchnień starszego niespodziewanie uśmiechnął się szeroko, ale wyraźnie złośliwie i zanim ciemnowłosy miał szansę zastanowić się, dlaczego robi to właśnie w ten sposób, chłopiec znowu się odezwał, ze wzrokiem skierowanym na widocznie nabrzmiałe krocze siedzącego na ziemi:

– Cóż – zaczął słodko – nie masz nic przeciwko, bym uznał to za komplement, prawda?

[361] 

a/n: miałam nie dodawać dziś nic, ale zdecydowałam, że chociaż wykorzystam to, co zostało mi w folderze, zanim zabiorę się do zastanawiania się, co dalej robić z tym blogiem... do końca tygodnia postaram się coś wymyślić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz