Rozstawione przed budynkiem szkoły ławki uginały się pod
ciężarem wielu uczniów, którzy, pozwoliwszy sobie na chwilę
odpoczynku, energicznie walczyli o dostęp do chociażby kilku
centymetrów kwadratowych zbawczego cienia mogącego uchronić ich
ciała przed okropnym, bezlitosnym skwarem południa, a słońce
przygrzewało tak mocno, że chmury, będące zwykle nieodłącznym
fragmentem letniego nieba, uciekły do swoich kryjówek.
Pod zniszczonym kasztanem z cichym westchnięciem usadowił się
wysoki, ciemnowłosy chłopak, z muśniętą opalenizną skórą, ani
na chwilę nie odwracając wzroku od sylwetki drugiego, młodszego,
którego włosy, kruczoczarne, zdawała się otaczać złocista
aureola stworzona ze słonecznych, garnących się do niego promieni.
Cienka koszulka bez rękawów odsłaniała niespotykanie bladą,
obcałowywaną przez skwar skórę, a przede wszystkim skrzyżowane
na piersi oraz oparte na ławce ramiona, kiedy pochylony do przodu i
delikatnie zgięty w pół żywo dyskutował o czymś z siedzącą
przed nim dziewczyną, tyłem odwrócony do starszego.
Cóż... nieprzyzwoicie ładnym tyłem.
Nasz miłośnik rosnących na terenie szkoły drzew – Choi Minho –
potrząsnął głową w geście zniesmaczenia, krzywiąc się
nieznacznie, niezadowolony z kierunku, w którym niczym rwący
strumień pędziły jego myśli i przełknął ślinę, lecz,
nieszczęśliwie, nie mógł się zdobyć na
odwrócenie wzroku od oddalonego o kilkanaście kroków chłopca.
Zagryzł wargę, mimowolnie całą uwagę poświęcając smukłym
nogom młodszego.
Z obecnym w oczach zachwytem, nieco niechętnie, doszedł do
wniosku, że przedstawiały się one całkiem perfekcyjnie
niesamowicie pięknie idealnie
seksownie
normalnie; delikatnie wyrzeźbione mięśnie łydek kusiły
wyrazistością kontur, a zwieńczenie silnych, chociaż cały czas
troszkę dziecięcych w swoich rysach ud stanowiły dwa zdecydowanie
zgrabne
zmysłowe
przeciętne pośladki, na których widok starszemu niespodziewane
zaschło w ustach.
– Minho, tak?
Wspomniany imieniem z zaskoczeniem zauważył, że rzucany mu na
twarz ciemny cień należał do czarnowłosego, obserwowanego dotąd
z dystansu chłopca. Przełknął ślinę, lecz dochodząc do
wniosku, że dziwna suchość nie ma w zamiarze ustąpić, zaczął
modlić się cicho w duchu, by młodszemu wystarczyło skinienie
głowy na potwierdzenie wypowiedzianych słów.
Obiekt westchnień starszego niespodziewanie uśmiechnął się
szeroko, ale wyraźnie złośliwie i zanim ciemnowłosy miał szansę
zastanowić się, dlaczego robi to właśnie w ten sposób, chłopiec
znowu się odezwał, ze wzrokiem skierowanym na widocznie nabrzmiałe
krocze siedzącego na ziemi:
– Cóż – zaczął słodko – nie masz nic przeciwko, bym uznał
to za komplement, prawda?
[361]
a/n: miałam nie dodawać dziś nic, ale zdecydowałam, że chociaż wykorzystam to, co zostało mi w folderze, zanim zabiorę się do zastanawiania się, co dalej robić z tym blogiem... do końca tygodnia postaram się coś wymyślić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz