dzień
pierwszy
Siedział na otulonej płynącym z latarni brudnożółtym światłem
ławce, w czarnym, sięgającym mu kolan płaszczu i ze słuchawkami
w uszach, obserwując więdnącą trawę i tańczące z wiatrem suche
liście.
dzień siedemnasty
Pojawiał się w parku codziennie o tej samej porze, znikając
na krótko przed zapadnięciem całkowitych ciemności, które
uniemożliwiłyby mu bezpieczną drogę powrotną do domu. Za każdym
razem w słuchawkach i czasami z książką lub szkicownikiem,
podśpiewywał cicho, nucąc nieznane mi piosenki, nieświadom mojej
obecności i bacznie obserwującego go spojrzenia.
dzień dwudziesty pierwszy
Jego włosy, zwykle ukrywane pod ciepłą czapką, sprawiały
wrażenie bardzo słabych, były niezdrowo matowe i w kolorze
delikatnego brązu oraz krótkie.
dzień dwudziesty szósty
Pomimo dosyć wysokiej tego miesiąca temperatury chłopiec
przestał zdejmować czapkę, szczelniej otulał się szalikiem, a
zaciśnięte na ławce palce zdawały się blednąć z każdą
kolejną rozpraszającą się w przestrzeni sekundą.
dzień trzydziesty piąty
Jego płacz był bardzo cichy, ledwie słyszalny, niesiony
przez szept wiatru.
dzień czterdziesty
Czasami zdarzało mu się zasnąć w pozycji siedzącej, z
książką na drżących z zimna kolanach. Jego twarz stawała się
wtedy jeszcze bardziej bledsza, trudno było mi rozróżnić, gdzie
kończą się przezroczyste wargi a zaczynają policzki.
dzień czterdziesty drugi
Złożone do modlitwy dłonie bardzo mu się trzęsły.
dzień pięćdziesiąty
Zaśmiał się, spoglądając na bawiące się nad stawem
dzieci, jednak kiedy jedno z nich zraniło się w nogę, szlochem
brudząc gromadzącą się wokół niego ciszę, podniósł się
gwałtownie, a tracąc równowagę upadł na gołą, zmarzniętą
ziemię.
dzień pięćdziesiąty siódmy
Otoczone koroną rzęs oczy ziały niewysłowioną pustką.
dzień sześćdziesiąty ósmy
Podpierając się pni okolicznych drzew odbył spacer we
wcześniej nieznane mu części parku. Uśmiechał się, dotykając
ciepłego mchu i czując na swojej twarzy złośliwy powiew chłodnego
wiatru zagrzebywał czerwony na czubku nos w zakrzywienia wełnianego
szalika.
dzień siedemdziesiąty
Nie przyszedł.
[292]
;~~;
OdpowiedzUsuńTo było świetne >.< Podoba mi się już sam pomysł opisywania czegoś w formie cichej obserwacji, domysłów, spostrzeżeń, a to wszystko przy zachowaniu bezpiecznego dystansu od obiektu tych zapisków, co jednocześnie mi łamie serce, ta świadomość, że obserwowany chłopak nigdy nie dowiedział się, że ktoś nie spuszcza z niego wzroku, ilekroć ten pojawi się w parku. Na bazie prostych i krótkich zapisków widzimy drastyczne zmiany, które zachodzą w bohaterze, chłopak marnieje z dnia na dzień, przez co przychodzi mi do głowy jakaś wyniszczająca jego organizm choroba. A mimo to przychodzi, by zaczerpnąć odrobiny piękna świata, póki jeszcze może. Najgorsza jest ta końcówka, przedostatni wpis wygląda jak pożegnanie z parkiem, pożegnanie z życiem... Piszę to wszystko bez imion, bo tak naprawdę nie wiem, kto jest kto, ale... może też trochę boję się, że jeśli nadam tym osobom imiona i twarze - utonę we własnych łzach soifjwoefgwg to jest takie smutne ;~~; Fakt, że ci bohaterowie nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali tym bardziej dodaje tragizmu soefijseioggr.