8 czerwca 2015

piętnaście

dzień pierwszy

Siedział na otulonej płynącym z latarni brudnożółtym światłem ławce, w czarnym, sięgającym mu kolan płaszczu i ze słuchawkami w uszach, obserwując więdnącą trawę i tańczące z wiatrem suche liście.

dzień siedemnasty

Pojawiał się w parku codziennie o tej samej porze, znikając na krótko przed zapadnięciem całkowitych ciemności, które uniemożliwiłyby mu bezpieczną drogę powrotną do domu. Za każdym razem w słuchawkach i czasami z książką lub szkicownikiem, podśpiewywał cicho, nucąc nieznane mi piosenki, nieświadom mojej obecności i bacznie obserwującego go spojrzenia.

dzień dwudziesty pierwszy

Jego włosy, zwykle ukrywane pod ciepłą czapką, sprawiały wrażenie bardzo słabych, były niezdrowo matowe i w kolorze delikatnego brązu oraz krótkie.

dzień dwudziesty szósty

Pomimo dosyć wysokiej tego miesiąca temperatury chłopiec przestał zdejmować czapkę, szczelniej otulał się szalikiem, a zaciśnięte na ławce palce zdawały się blednąć z każdą kolejną rozpraszającą się w przestrzeni sekundą.

dzień trzydziesty piąty

Jego płacz był bardzo cichy, ledwie słyszalny, niesiony przez szept wiatru.

dzień czterdziesty

Czasami zdarzało mu się zasnąć w pozycji siedzącej, z książką na drżących z zimna kolanach. Jego twarz stawała się wtedy jeszcze bardziej bledsza, trudno było mi rozróżnić, gdzie kończą się przezroczyste wargi a zaczynają policzki.

dzień czterdziesty drugi

Złożone do modlitwy dłonie bardzo mu się trzęsły.

dzień pięćdziesiąty

Zaśmiał się, spoglądając na bawiące się nad stawem dzieci, jednak kiedy jedno z nich zraniło się w nogę, szlochem brudząc gromadzącą się wokół niego ciszę, podniósł się gwałtownie, a tracąc równowagę upadł na gołą, zmarzniętą ziemię.

dzień pięćdziesiąty siódmy

Otoczone koroną rzęs oczy ziały niewysłowioną pustką.

dzień sześćdziesiąty ósmy

Podpierając się pni okolicznych drzew odbył spacer we wcześniej nieznane mu części parku. Uśmiechał się, dotykając ciepłego mchu i czując na swojej twarzy złośliwy powiew chłodnego wiatru zagrzebywał czerwony na czubku nos w zakrzywienia wełnianego szalika.

dzień siedemdziesiąty

Nie przyszedł.

[292]

1 komentarz:

  1. ;~~;
    To było świetne >.< Podoba mi się już sam pomysł opisywania czegoś w formie cichej obserwacji, domysłów, spostrzeżeń, a to wszystko przy zachowaniu bezpiecznego dystansu od obiektu tych zapisków, co jednocześnie mi łamie serce, ta świadomość, że obserwowany chłopak nigdy nie dowiedział się, że ktoś nie spuszcza z niego wzroku, ilekroć ten pojawi się w parku. Na bazie prostych i krótkich zapisków widzimy drastyczne zmiany, które zachodzą w bohaterze, chłopak marnieje z dnia na dzień, przez co przychodzi mi do głowy jakaś wyniszczająca jego organizm choroba. A mimo to przychodzi, by zaczerpnąć odrobiny piękna świata, póki jeszcze może. Najgorsza jest ta końcówka, przedostatni wpis wygląda jak pożegnanie z parkiem, pożegnanie z życiem... Piszę to wszystko bez imion, bo tak naprawdę nie wiem, kto jest kto, ale... może też trochę boję się, że jeśli nadam tym osobom imiona i twarze - utonę we własnych łzach soifjwoefgwg to jest takie smutne ;~~; Fakt, że ci bohaterowie nigdy nawet ze sobą nie rozmawiali tym bardziej dodaje tragizmu soefijseioggr.

    OdpowiedzUsuń