Schowałem zmarznięte dłonie do przepastnych kieszeni bluzy, w
miarę możliwości kuląc się w sobie, by zatrzymać ostatnie
resztki ciepła, które wydawało się mnie opuszczać wraz z
mozolnym upływem czasu. Deszcz bębnił w okna, a duże, okrągłe
krople wody ścigały się ze sobą radośnie, mimo pochmurnego nieba
ciesząc oczy obecnych w klasie uczniów. Swawolne, pozbawione trosk,
z niespotykaną uwagą przysłuchiwały się podawanym na ucho
sekretom i monotonnemu głosowi nauczyciela, na którym sam nie
skupiałem się dostatecznie dobrze, by chociażby rozróżnić
poszczególne słowa.
Siedzący obok mnie chłopiec nieznacznie zsunął się z krzesła,
ze zmarszczonymi brwiami walcząc z zimnem ranka i obecną na
ramionach gęsią skórką. Kątem oka spostrzegłem, że nie miał
ze sobą ani kurtki, ani chociażby bluzy, ubrany tylko w cienką,
białą koszulkę i czarne, troszeczkę ciasne spodnie zaciskał
zęby, by powstrzymać ich nieustanne szczękanie i ze zdziwieniem
doszedłem do wniosku, że mimo chłodu wydawał się bezproblemowo
skupiać na omawianym przez białowłosego staruszka temacie.
Nie znaliśmy się za dobrze i nieco obce było dla mnie imię
chłopca, chociaż zakładałem, że brzmiało zbliżenie do „Taesun”
albo „Taehwan”... lub „Taekwoon”. Poczułem ukłucie
sumienia, kiedy uświadomiłem sobie, że mimo iż nauczyciele bardzo
często usadawiali nas razem w ławce, nie zamieniłem z nim ani
słowa.
Poruszyłem się niezręcznie, przenosząc uważny wzrok na chłopca,
którego twarz niczym firana oddzielała ode mnie długa, rdzawa
grzywka, a zebrane w chaotyczny kucyk włosy spoczywały na tyle
szyi. Bez problemu dostrzegłem delikatnie zaróżowione, pełne usta
i blade z zimna policzki, lecz oczy cały czas pozostawały dla mnie
sekretem. Z0auważyłem, że spomiędzy rozchylonych warg wydobywa
się ciche westchnięcie dezaprobaty i zanim zdążyłem się
odwrócić, ciszę wokół nas zabarwił na tęczowe kolory jego
nieśmiały głos, sprawiając, że nagle przestało być mi tak
zimno, a on sam zarumienił się delikatnie:
– Czy m-mógłbym... czy mógłbym pożyczyć bluzę?
Podniósł na mnie wzrok, dzięki czemu zauważyłem rozlaną w jego
tęczówkach ciepłą, lśniącą czekoladę, tańczącą na granicy
czystego brązu. Odchrząknąłem niezręcznie i odwróciłem
intensywne spojrzenie, ale bez wahania ściągnąłem z siebie
wspomniany ciuch i wcisnąłem mu go w trzęsące się dłonie.
Podziękował ledwie słyszalnie ze spuszczoną głową, kiedy w
milczeniu nachyliłem się nad nim i poprawiłem ułożenie kaptura
na drobnych plecach, a słodki zapach, który wokół siebie
roztaczał, obudził w moim brzuchu dziwne łaskotki.
– Nie ma za co – wymruczałem.
[375]
a/n: czy ktoś tu w ogóle jeszcze jest?