Zabarwione akwamaryną niebo rozciągało się nad miastem, a kilka
osamotnionych chmurek, strzępionych ostrymi szczytami wieżowców,
rzucało cień na ciasne, zatłoczone uliczki i wyludnione skwerki,
które wręcz konsumowało słońce – zawieszone nisko oraz
świecące ostro bezlitośnie raniło mieszkańców i zamiast
uśmiechów na ich twarzach malowało wyrażone w zmrużonych oczach
niezadowolenie. Westchnąłem, w drodze do domu w milczeniu licząc
stawiane kroki, aż dotarłem do czterotysięcznego, nie wiedząc,
czy nie ominąłem niczego w zwykle towarzyszącym mi zamyśleniu, a
teraz także bólu zęba. Zmarszczyłem brwi, nie mogąc zlokalizować
źródła dziwnego, rosnącego szumu, którego widmo niespodziewanie
monotonną szarością zabarwiło mi świadomość i do nieznośnego
rwania w ustach dodało miarowe tętnienie w czaszce. Uniosłem
wzrok, wychodząc zza rozłożystego, wiśniowego drzewa niczym
strażnik chroniącego dużego, zaludnionego skate
parku, lecz zanim w morzu nastolatków udało mi się dostrzec coś –
albo kogoś – znanego, arkusze szumu rozdarło wołanie:
– HEJ, UWAŻAJ!
Odwróciłem się i widok zasłoniła mi smukła, dziewczęca –
nie, nie dziewczęca, stwierdziłem, zauważywszy krótkie, orzechowe
kosmyki, wesoło tańczące na wietrze – istota, odziana w czerwoną
bluzę oraz białe rurki, która, ześliznąwszy się z barierki na
betonowych schodach, sunęła na deskorolce w moim kierunku. Zamarłem
i nie wiedząc, co robić, stałem nieruchomo, a chłopiec, chcąc
skręcić celem uniknięcia zderzenia zachwiał się i nieskładnie
zsunął z deski, co sprawiło, że, zanim udało mu się odzyskać
równowagę, z otwartymi ze strachu oczami osunął się na ziemię...
nie, wróć, osunąłby się na ziemię, bowiem zareagowałem szybko
i nie tracąc czasu schwyciłem drobne ciało, mocno łapiąc za
biodra oraz tors.
Z dłońmi na moim ramieniu wziął wdech i uniósł wzrok, dzięki
czemu udało mi się zauważyć silnie zaciśnięte, wręcz sine
usta, czekoladowe tęczówki oraz niskie czoło, z minimalnie
zadartym czubkiem nosa stanowiącym ukoronowanie – zdawało mi się
– nieco dziecięcych rys i długo trwało, zanim doszedłem do
siebie i rozluźniłem na nim uścisk.
– N-Nic ci się nie stało?
– Nie – odezwał się, twardo i chłodno – mogłeś sobie
darować udawanie bohatera.
Zamrugałem, w szoku i zanim udało mi się cokolwiek zrobić,
odszedł w kierunku deskorolki, która leżała samotnie na chodniku,
na szczęście cała, bez śladów uszkodzeń; zauważyłem, że
chodzi ostrożnie – widocznie kulał, co bardzo mnie zmartwiło –
ale zaraz obok dostrzegłem niskiego, białowłosego chłopca, na
którego słowa, naznaczone – miałem wrażenie – smutkiem i
zrozumieniem, zadrżałem:
– Przechodziłem to samo.
– Czyli co?
– Lee Taemina.
[388]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz