4 lipca 2015

czterdzieści jeden

Szeroki cień instruktorki niespodziewanie opada na mnie i zagarnąwszy na bok miedzianą, wiecznie nieuczesaną i nierówną grzywkę unoszę głowę, z niechęcią przenosząc wzrok na tańczące w oczach kobiety, rozognione iskierki zirytowania, na widok których na moim karku budzą się zimne, łaskoczące dreszcze, a wywołana nieoczekiwanym spotkaniem dezaprobata wykrzywia mi usta, dotychczas nieruchome i zaciśnięte w wąską, ledwie widoczną kreskę. Marszczę brwi i czekam, aż wydobędzie z siebie głos, skrzekliwy i wysoki, za każdym razem tak samo raniący uszy, w międzyczasie tocząc walkę z samym sobą o zachowanie opanowanego wyrazu twarzy i zignorowanie chęci na natychmiastową ucieczkę, która wątpię, czy zakończyłaby się dobrze, bo, szczerze mówiąc, nie uważam się za wybitnie uzdolnionego w biegach na długie dystanse.

– Taemin, czy mógłbyś zatańczyć dziś na próbie z Minho? Sumin zachorowała i niestety nie mam nikogo wolnego, a wiem, że...

Mrugam, zszokowany, a następnie przełykam ślinę, chcąc przepchnąć zaległe w gardle serce, którego bicie zagłusza dalsze słowa kobiety, bo, nie, to niemożliwe, nie ma mowy, abym zezwolił temu idiocie na dotykanie mnie tam, gdzie sobie tego wyraźnie nie życzę, śnię i niech mnie ktoś, błagam, uszczypnie albo wyskoczy zza zawieszonych na ścianie luster, krzycząc „mam cię!”, żebym mógł rzucić w niego wiązką przekleństw i uświadomić, że ma w domu źle zaznaczoną datę w kalendarzu, bo dziś zdecydowanie nie mamy pierwszego kwietnia, cotowogólezapomysłniechmniektośstądzabierzeonachybacałkowicieoszalała–

Nagłe szarpnięcie wyrywa mnie z zamyślenia i nim zdążam zaprotestować, instruktorka wyrzuca mnie w stronę wspomnianego chłopaka, który z dłońmi w kieszeniach kurtki stoi na środku sali i z niespotykanym wyczuciem chwyta mnie za ramiona, chroniąc od zderzenia ze swoim ciałem. Wzrokiem badam wnętrze brązowych, okrągłych oczu tancerza, które, takie mam wrażenie, uczą się każdego fragmentu tych moich na pamięć i wzdrygam się mimowolnie, zawstydzony obecną na lustrze czekoladowych tęczówek śmiałością.

Westchnięcie chłopaka wybucha w zawieszonym między nami powietrzu i w mgnieniu oka silna dłoń spoczywa na moich plecach, przez co wszystko się rozprasza, chłodne opuszki palców tańczą na ukrytych w skórze zakończeniach nerwowych i odwracam wzrok, karcąc się w myślach, ponieważ to niedorzeczne i idiotyczne, że–

– Przepraszam, że musisz ze mną tańczyć – słyszę w swoim uchu i zamieram, ale kiwam głową, kiedy muzyka zaczyna strumieniem krążyć w moich żyłach, niosąc rozluźnienie, lecz wszystko niweczy śmiech towarzysza, który sprawia, że na kilka krótkich chwil tracę równowagę, a dreszcz usadawia się na mięknących kolanach.

– Nie – przerywam mu. – N-Nie masz za co przepraszać, wszystko... wszystko w porządku, tylko... tylko masz za wysoko rękę.

– Teraz dobrze? – mruczy, z dłonią na moim biodrze, a kciukiem minimalnie wsuniętym za materiał rurek, które dziś zdecydowałem się założyć, co sprawia, że biorę oddech, chcąc, z nieco marnym skutkiem, uspokoić drżenie całego ciała, ale odpowiadam, słabo i cicho:

– Tak.

[448]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz