Urwane, zalane winem i zszarzałe, nieme, łaskotało mnie w dłoń
stare, zrobione z uśmiechem, zdjęcie, tak dobrze mi znane, ale –
nieważne, że zabrzmi to idiotycznie – zimne i obce równocześnie
i niechciane uśmiechało się smutno, krwawiąc ze zniszczonych
czasem obramowań. Zmarszczyłem brwi, a następnie westchnąłem i
zrzuciłem z materaca koce oraz koszulkę celem usadowienia się na
nim, nie wiedząc, co zrobić z intruzem, łańcuchem kurzu i
słonecznych, letnich dni, które ozdobiło uczucie.
Ciemno-niebieska wiatrówka, narzucona na ramiona, leniwie osiadała
na ziemi, cudem niezabrudzona, kończąc się na udzie właściciela
– nie licząc ciuchu, właśnie ono, muśnięte słońcem i
mleczne, nieco zasłonięte dłońmi, stanowiło centrum obrazu,
otoczone sadzawkami mchu – i zanim uświadomiłem sobie, że to
niemożliwe, uniosłem wzrok celem zerknięcia na uśmiech
dwudziestolatka.
Momentalnie skrzywiłem się na widok materaca oraz rozrzuconych na
nim albumów.
Urwane słówka, urwane muśnięcia ust, urwane zderzenia oczu,
urwane uściski... urwane fotografie.
Wstałem z łóżka, mnąc wiatrówkę oraz udo w dłoni, a
zniszczone doszczętnie niczym koszykarz wrzuciłem do kosza.
[163]
co
ten autor miał na myśli
a/n:
krótkie, wiem, ale właśnie o to mi tu chodziło. osoba w wiatrówce
może - ale nie musi - być taeminem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz