– … gapi się na ciebie – usłyszałem stwierdzenie siedzącego
obok chłopaka, z kruczoczarnymi włosami i delikatnie zadartym
nosem, o które niczym o tamę rozbił się strumień moich myśli i
zamrugawszy, uniosłem wzrok, w szoku. Chwilę trwało, zanim udało
mi się zrozumieć sens słów, wypowiedzianych niespodziewanie i
zmiażdżonych szumem szepczących między sobą uczniów.
Automatycznie zachłysnąłem się własną śliną.
– C-Co?
– Ten... żabi kochaś, od dobrych dwudziestu sekund.
Zaśmiałem się nerwowo i zerknąłem na siedzącego w ławce obok
okna ciemnowłosego ze wzrokiem niezaprzeczalnie skupionym na mnie...
a dokładnie na moich ustach albo oczach, chociaż trochę trwało,
zanim udało mi się to stwierdzić. Westchnąłem, ściągnąłem
brwi i idealnie zaostrzonym ołówkiem bezwiednie bębniąc w twardą
okładkę zeszytu zauważyłem, że obserwator, z ostatnimi oznakami
opalenizny na czubku nosa i odsłoniętych, szerokich ramionach,
wcale nie zamierza się odwrócić. Nie zdawał się robić sobie nic
ze schwytania na gorącym uczynku, co – całkowicie zrozumiale –
mnie zdenerwowało.
– Dziwak – skwitowałem i skierowałem wzrok na nauczyciela
celem wyrzucenia ze świadomości widoku zdecydowanie za dużych,
brązowych oczu, minimalnie kręconych loków oraz naznaczonych
ścieżkami naczyń krwionośnych dłoni... i, niespodziewanie,
oświeciło mnie, że to samo w sobie stanowiło właśnie dziwactwo,
więc, co oczywiste, momentalnie zrezygnowałem i zatraciłem się w
odmętach wyobraźni.
Zanim się zorientowałem, zadzwonił dzwonek i sala zaczęła się
wyludniać, ale obserwatorowi wcale się nie spieszyło –
zauważyłem, że wręcz niechętnie unosi się z krzesła i leniwie,
a także trochę niedbale, chowa książki, co zmusiło mnie do
zaciśnięcia dłoni na rękawie kruczowłosego w nadziei na
zatrzymanie choć na chwilę czasu, uziemienie ruchu, w nadziei, że-
o cholera, czy on tu właśnie idzie?!
– Masz coś na nosie – zaśmiał się, a w momencie, w którym
zbliżył się do mnie z chusteczką, w brązowych oczach zatańczyło
milion miniaturowych iskierek i zacząłem się zastanawiać, ile
musiał odsiedzieć w więzieniu za skradnięcie nieba – o, tu...
trochę tuszu.
Zamarłem, ale zdawał się niczego nie zauważyć, ostrożnie i z
wyrażonym w zmarszczonym czole skupieniem czyszcząc mi nos, a
dziwne, nienazwane uczucie wzięło we władanie całe me ciało, aż,
mimo obecności rękawa czarnowłosego, musiałem szukać oparcia w
blacie ławki za mną. W końcu obserwator się odsunął i z
uśmiechem wręczył mi nieco zgniecioną chusteczkę, wyraźnie
ubrudzoną ciemnoniebieskim tuszem, a następnie, zdecydowanie za
szybko, wyszedł z sali i zniknął na korytarzu. Wziąłem wdech i
mimowolnie, drżąc, zacząłem rwać materiał na małe kawałeczki,
nie mogąc zrozumieć, co się właściwie stało.
– Nie wierzę, całkowicie zidiociałeś – usłyszałem
czarnowłosego, który wyrwał mi zniszczoną chusteczkę z dłoni i
rozłożył, dzięki czemu udało mi się dostrzec, obok rozmazanego
tuszu, koślawo zapisany... numer, i mimo że nienawidziłem
matematyki, automatycznie na widok szeregu cyfr serce zaczęło mi
bić niezdrowo mocno.
[441]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz