5 lipca 2015

czterdzieści dwa

– … gapi się na ciebie – usłyszałem stwierdzenie siedzącego obok chłopaka, z kruczoczarnymi włosami i delikatnie zadartym nosem, o które niczym o tamę rozbił się strumień moich myśli i zamrugawszy, uniosłem wzrok, w szoku. Chwilę trwało, zanim udało mi się zrozumieć sens słów, wypowiedzianych niespodziewanie i zmiażdżonych szumem szepczących między sobą uczniów. Automatycznie zachłysnąłem się własną śliną.

– C-Co?

– Ten... żabi kochaś, od dobrych dwudziestu sekund.

Zaśmiałem się nerwowo i zerknąłem na siedzącego w ławce obok okna ciemnowłosego ze wzrokiem niezaprzeczalnie skupionym na mnie... a dokładnie na moich ustach albo oczach, chociaż trochę trwało, zanim udało mi się to stwierdzić. Westchnąłem, ściągnąłem brwi i idealnie zaostrzonym ołówkiem bezwiednie bębniąc w twardą okładkę zeszytu zauważyłem, że obserwator, z ostatnimi oznakami opalenizny na czubku nosa i odsłoniętych, szerokich ramionach, wcale nie zamierza się odwrócić. Nie zdawał się robić sobie nic ze schwytania na gorącym uczynku, co – całkowicie zrozumiale – mnie zdenerwowało. 

– Dziwak – skwitowałem i skierowałem wzrok na nauczyciela celem wyrzucenia ze świadomości widoku zdecydowanie za dużych, brązowych oczu, minimalnie kręconych loków oraz naznaczonych ścieżkami naczyń krwionośnych dłoni... i, niespodziewanie, oświeciło mnie, że to samo w sobie stanowiło właśnie dziwactwo, więc, co oczywiste, momentalnie zrezygnowałem i zatraciłem się w odmętach wyobraźni.

Zanim się zorientowałem, zadzwonił dzwonek i sala zaczęła się wyludniać, ale obserwatorowi wcale się nie spieszyło – zauważyłem, że wręcz niechętnie unosi się z krzesła i leniwie, a także trochę niedbale, chowa książki, co zmusiło mnie do zaciśnięcia dłoni na rękawie kruczowłosego w nadziei na zatrzymanie choć na chwilę czasu, uziemienie ruchu, w nadziei, że- o cholera, czy on tu właśnie idzie?!

– Masz coś na nosie – zaśmiał się, a w momencie, w którym zbliżył się do mnie z chusteczką, w brązowych oczach zatańczyło milion miniaturowych iskierek i zacząłem się zastanawiać, ile musiał odsiedzieć w więzieniu za skradnięcie nieba – o, tu... trochę tuszu.

Zamarłem, ale zdawał się niczego nie zauważyć, ostrożnie i z wyrażonym w zmarszczonym czole skupieniem czyszcząc mi nos, a dziwne, nienazwane uczucie wzięło we władanie całe me ciało, aż, mimo obecności rękawa czarnowłosego, musiałem szukać oparcia w blacie ławki za mną. W końcu obserwator się odsunął i z uśmiechem wręczył mi nieco zgniecioną chusteczkę, wyraźnie ubrudzoną ciemnoniebieskim tuszem, a następnie, zdecydowanie za szybko, wyszedł z sali i zniknął na korytarzu. Wziąłem wdech i mimowolnie, drżąc, zacząłem rwać materiał na małe kawałeczki, nie mogąc zrozumieć, co się właściwie stało.

– Nie wierzę, całkowicie zidiociałeś – usłyszałem czarnowłosego, który wyrwał mi zniszczoną chusteczkę z dłoni i rozłożył, dzięki czemu udało mi się dostrzec, obok rozmazanego tuszu, koślawo zapisany... numer, i mimo że nienawidziłem matematyki, automatycznie na widok szeregu cyfr serce zaczęło mi bić niezdrowo mocno.

[441]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz